piątek, 22 lutego 2008

PO: koniec immunitetu i skazanych w sejmie

Platforma Obywatelska chce zlikwidować immunitet formalny parlamentarzystów i zakazać zasiadania w parlamencie osobom prawomocnie skazanym za przestępstwa umyślne ścigane z oskarżenia publicznego.

Odpowiednie projekty zmiany konstytucji przedstawili na piątkowej konferencji prasowej politycy Platformy.

Platforma chce wykreślenia z konstytucji ustępów 2, 3 i 4 art. 105, zgodnie z którymi od dnia ogłoszenia wyniku wyborów do dnia wygaśnięcia mandatu parlamentarzysta bez zgody Sejmu nie może zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej, a postępowanie wszczęte przed dniem wyboru na posła ulega zawieszeniu do dnia wygaśnięcia mandatu.

Platforma chce też wprowadzić do art. 99. konstytucji zapis stanowiący, że posłem lub senatorem nie może być osoba karana za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego, ani osoba wobec której wydano prawomocny wyrok warunkowo umarzający postępowanie karne w sprawie popełnienia analogicznego przestępstwa.

Sebastian Karpiniuk przedstawiając projekty zmiany konstytucji podkreślał, że opinia publiczna wielokrotnie była informowana o "skandalicznych" wydarzeniach związanych z osobami, które były traktowane jak "święte krowy". "Z osobami, które mogły nie ponosić odpowiedzialności tylko i wyłącznie dlatego, że posiadały immunitet" - mówił.

Platforma - deklarował - stoi na stanowisku, że jeśli w stosunku do polityków należy czegokolwiek oczekiwać, to "tylko zaostrzenia odpowiedzialności".

"Od poważnych ludzi, od urzędników, od polityków, od parlamentarzystów oczekuje się tego, aby ponosili zwiększoną odpowiedzialność za pracę, którą realizują" - zaznaczył polityk Platformy.

Zdaniem Karpiniuka, osoby, które są karane za przestępstwa pospolite, np. za jazdę po pijanemu, "za skandaliczne zachowanie", nie powinny chronić się za immunitetem parlamentarnym i nie mogą być inaczej traktowane niż zwykli obywatele. "Immunitet formalny powinniśmy uchylić, aby politycy byli traktowani jak normalni, zwykli obywatele" - dodał sekretarz klubu PO.

Platforma ocenia, że sytuacja w której w Sejmie mogą zasiadać osoby prawomocnie skazane, obniża prestiż parlamentu. "Takie osoby powinny być wykluczone z zasiadania w parlamencie. Takie przepisy obowiązują już w skali samorządów terytorialnych i rzeczą niezrozumiałą i niepoważną jest to, że takie przepisy nie obowiązują parlamentarzystów" - argumentował Karpiniuk.

Zgodnie z konstytucją, posłowie i senatorowie mają immunitet formalny i materialny.

Immunitet materialny zakłada, że poseł nie może być pociągnięty do odpowiedzialności za swoją działalność wchodzącą w zakres sprawowania mandatu poselskiego, ani w czasie jego trwania, ani po jego wygaśnięciu.

Zgodnie z art. 105 konstytucji, za taką działalność poseł odpowiada wyłącznie przed Sejmem, a w przypadku naruszenia praw osób trzecich może być pociągnięty do odpowiedzialności sądowej tylko za zgodą Sejmu.

Immunitet formalny uniemożliwia z kolei pociągnięcie parlamentarzysty do odpowiedzialności karnej bez zgody Sejmu czy Senatu od dnia ogłoszenia wyników wyborów do dnia wygaśnięcia mandatu. Postępowanie karne wszczęte wobec osoby przed dniem wyboru jej na posła lub senatora ulega na żądanie Sejmu zawieszeniu do czasu wygaśnięcia mandatu. Poseł może jednak wyrazić zgodę na pociągnięcie go do odpowiedzialności karnej.

Poseł lub senator nie może być także zatrzymany lub aresztowany bez zgody Sejmu, z wyjątkiem ujęcia go na gorącym uczynku przestępstwa i jeżeli jego zatrzymanie jest niezbędne do zapewnienia prawidłowego toku postępowania. O zatrzymaniu niezwłocznie powiadamia się marszałka Sejmu, który może nakazać natychmiastowe zwolnienie zatrzymanego.

100 dni Ewy Kopacz w resorcie zdrowia

Zniesienie stażu podyplomowego dla młodych lekarzy, wprowadzenie prywatnych ubezpieczycieli, niższe ceny leków i rzeczywisty dostęp do świadczeń medycznych - to główne cele resortu zdrowia na najbliższe lata.


Minister zdrowia Ewa Kopacz zaprezentowała je podczas piątkowej konferencji, podsumowującej 100 dni swojej pracy.

Minister zapowiedziała, że chce zniesienie stażu podyplomowego dla absolwentów akademii medycznych. Jak podkreślała, chodzi o "przełamanie barier, które tworzy się młodym lekarzom". "Bezpośrednio po skończeniu studiów 2,5 tys. polskich lekarzy i 800 dentystów otrzyma prawo wykonywania zawodu" - powiedziała. Zaznaczyła także, że nadal pozostanie obowiązkowy Lekarski Egzamin Państwowy.

Kopacz podkreśliła, że nowe przepisy miałyby obowiązywać od 1 stycznia 2009 r. pod warunkiem, że prace legislacyjne przebiegną sprawnie. "Od nowego roku pojawią się kolejni lekarze, którzy będą mogli pełnić dyżury w szpitalach" - mówiła.

Według niej, likwidacja staży to oszczędność 130 mln zł. Pieniądze miałyby trafić do lekarzy rezydentów i akademii medycznych.

"Uważam, że polski student, absolwent akademii medycznej powinien być dobrze wyszkolony na studiach. Ostatni rok powinien mieć szczególnie pod nadzorem tych, którzy nauczą go praktycznej części zawodu, zdać weryfikator, czyli Lekarski Egzamin Państwowy i pójść do pracy. My, starzy lekarze, kończyliśmy tzw. egzaminem końcowym i otrzymywaliśmy prawo wykonywania zwodu" - powiedziała minister.

Podkreślała, że resort przygotowuje również zmiany w programach specjalizacji lekarskich, które mają stać się bardziej dostępne dla początkujących lekarzy. Po pierwszym roku specjalizacji każdy z absolwentów akademii medycznej będzie musiał zdać egzamin z ratownictwa medycznego.

Wiceminister zdrowia Krzysztof Włodarczyk poinformował z kolei, że w ciągu kilku lat do teoretycznego egzaminu lekarskiego ma zostać wprowadzony także egzamin praktyczny.

Mówiąc o planach resortu, Kopacz zapowiedziała m.in. podział Narodowego Funduszu Zdrowia i wprowadzenie prywatnych ubezpieczycieli, niższe ceny leków oraz zwiększenie praw pacjenta.

"Chcemy państwu przedstawić jak docelowo za te cztery lata ma wyglądać nasz system ochrony zdrowia. Będzie to oczywiście zdecentralizowany płatnik plus prywatni ubezpieczyciele na rynku, będzie to również urząd nadzoru ubezpieczeń nad nimi, będą na rynku publiczne i niepubliczne zakłady opieki zdrowotnej - te niepubliczne to spółki prawa handlowego" - powiedziała.

"Będziemy mieli wreszcie pacjentów, którzy będą mieli prawo dochodzenia (...) odszkodowania za błędy w sztuce, będziemy mieli wreszcie prawo, które będzie ich chronić i wreszcie będziemy mieli realną politykę lekową, o czym nie można zapomnieć dlatego, że my tu w Polsce, nasi polscy pacjenci za leki płacą najwięcej w Europie" - dodała minister zdrowia.

Zapowiedziała również, że wiceministrowie w jej resorcie mają "rewolucyjne pomysły" na układanie nowej listy leków refundowanych.

Ponadto, Kopacz powtórzyła, że w 2010 r. lekarz specjalista zarobi 11 tys. zł. "Jeżeli tylko będzie chciał pracować" - zastrzegła.

Jej zdaniem, dochodzenie do tego poziomu wynagrodzenia musi mieć podstawę motywacyjną. "Będziemy oceniać pracę lekarzy. Mają zarabiać dobrzy lekarze i chętni do pracy" - powiedziała. Dodała, że obecnie lekarze żądają wzrostu wynagrodzenia natychmiast, na co potrzeba by było 14 mld zł. "Teraz i natychmiast tych pieniędzy nie ma" - przypomniała i zapewniła, że żaden system by tego nie wytrzymał.

Kopacz nie chciała oceniać swojej dotychczasowej pracy. Mówiła, że ma nadzieję, że po wprowadzeniu zapowiadanych reform, ocenią ją pacjenci. "Pracowaliśmy bardzo systematycznie i efektywnie" - zaznaczyła.

Szmajdziński: PO chce wrócić do kontaktów z biznesem

Propozycja Platformy Obywatelskiej dotycząca likwidacji finansowania ugrupowań politycznych z budżetu państwa jest - zdaniem wicemarszałka Sejmu Jerzego Szmajdzińskiego (LiD) - dążeniem PO, aby powrócić do kontaktów z wielkim biznesem.

Według propozycji PO, partie nie otrzymywałyby dotacji ani subwencji budżetowych, natomiast każdy podatnik mógłby przekazać co roku wybranej partii 1 proc. podatku - podobnie jak w przypadku organizacji pożytku publicznego.

Szmajdziński powiedział w piątek PAP, że "propozycja PO to znak, że ciągnie wilka do lasu". Jego zdaniem, politycy Platformy podczas piątkowej konferencji prasowej powiedzieli tylko o możliwości przekazania 1 proc. przez podatników na partie polityczne. Natomiast, jak dodał, nie wspomnieli, że przewidują finansowanie partii przez osoby fizyczne, "co może skutkować kontaktami z biznesem".

Jak napisała piątkowa "Gazeta Wyborcza" oprócz 1 proc. podatku, projekt PO przewiduje pozostawienie wpłat od osób fizycznych.

Jak zaznaczył Szmajdziński, w wielu krajach europejskich partie są finansowane z budżetu. Podkreślił, że jest to sposób na unikanie "związków o charakterze korupcyjnym w przetargach, a także w stanowieniu prawa, które jest w interesie wąskich grup interesów".

Wicemarszałek przypomniał, że kiedy propozycję dotyczącą finansowania partii głosowano za czasów rządów AWS, wówczas politycy Platformy, którzy wywodzą się z AWS, poparli to rozwiązanie.

Szmajdziński odnosząc się do propozycji przekazywania partiom 1 proc. podatku podkreślił też, że "istnieje prawo do nieujawniania swoich preferencji politycznych". Jak dodał, "jest to jedno z praw jakie ma obywatel".

W opinii polityka, zadeklarowanie 1 proc. podatku dla partii, oznaczałoby ujawnienie preferencji nie tylko urzędnikom skarbowym. Zwrócił uwagę na funkcjonowanie załącznika do sprawozdawczości finansowej partii politycznej. Jak zaznaczył, "wszystkie nazwiska darczyńców musiałyby być ujawnione". "Niech panowie z PO sięgną do takich dokumentów" - dodał.

Obecnie - zgodnie z ustawą o partiach politycznych - subwencje budżetowe przysługują tym ugrupowaniom, które w wyborach parlamentarnych zdobyły co najmniej 3 proc. głosów (w przypadku koalicji - 6 proc.). Wysokość subwencji jest obliczana proporcjonalnie do wyniku wyborczego.

Według informacji PKW, po zeszłorocznych wyborach parlamentarnych co roku (w czasie trwania kadencji Sejmu) PO przysługuje prawie 38 mln zł; PiS - 35,5 mln zł, koalicji LiD - ponad 19,5 mln, a PSL - ponad 14 mln zł.

Poseł PO: nie popełniłem żadnego przestępstwa

Poseł PO Miron Sycz, któremu zarzuca się nieprawidłowości przy przyznaniu dotacji przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Olsztynie zapewniał w piątek, że nie popełnił żadnego przestępstwa.

Nagłośnienie sprawy przez posłankę PO Lidię Staroń, Sycz nazwał medialną nagonką.

Staroń zawiadomiła NIK o podejrzeniu popełnienia nieprawidłowości przy przyznaniu powiązanemu z Syczem stowarzyszeniu 40 tys. złotych dotacji przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Olsztynie. Sycz zasiada w radzie nadzorczej Funduszu, a we władzach Stowarzyszenia - jego żona.

Dotacja przyznana została Stowarzyszeniu Środkowoeuropejskiemu Centrum Szkolenia Młodzieży, na budowę wiaty edukacyjnej, gdzie mają się odbywać zajęcia dla młodzieży i lokalnej społeczności.

W związku z tą sprawą Sycz został w czwartek zawieszony w prawach członka klubu PO. Wiceszef klubu Platformy Grzegorz Dolniak zapowiedział, że klub wykluczy Sycza, jeśli doniesienia medialne (o sprawie napisał tygodnik "Wprost") potwierdzą się i prokuratura zdecyduje się wszcząć postępowanie przeciwko posłowi.

Na piątkowej konferencji prasowej Sycz powiedział, że nie popełnił przestępstwa, ani wykroczenia w związku z budową wiaty, ani nie wpływał w jakikolwiek bezpośredni, czy pośredni sposób na udzielenie dofinansowania Stowarzyszeniu.

"Ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie osiągnął najmniejszych korzyści majątkowych z tytułu przyznania dotacji Stowarzyszeniu. Medialna nagonka na mnie i moją rodzinę rozpętana została przez klubową koleżankę posłankę PO Lidię Staroń" - podkreślił Sycz.

Według niego, Staroń postanowiła za wszelką cenę doprowadzić do kryzysu w PO na Warmii i Mazurach i w ten sposób sam Sycz i jego rodzina - zdaniem posła - stali się "ofiarami nieposkromionych ambicji politycznych Staroń".

Staroń powiedziała w piątek PAP, że "nie interesuje ją, czy poseł Sycz jest z PO, LiD-u czy PiS". "Dostałam na jego temat informacje i dokumenty, które wzbudziły moje podejrzenia co do tego, czy w prawidłowy sposób korzystał on z publicznych pieniędzy. Moje podejrzenia są bardzo poważne, dlatego 11 lutego oddałam sprawę do zbadania NIK" - powiedziała posłanka.

Dodała, że według niej, "jeśli zarzuty wobec posła Sycza się potwierdzą, to powinien on zostać usunięty z klubu PO".

Sprawę przekazania dotacji Centrum Szkolenia Młodzieży na budowę wiaty opisał w niedzielę na swojej stronie internetowej tygodnik "Wprost" i określił ją jako "pierwszą aferę w koalicji PO - PSL".

Według tygodnika, w sprawę zamieszany jest, oprócz Sycza, także poseł PSL Adam Krzyśków. Obaj zasiadają we władzach Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, gdzie prezesem jest Krzyśków, a Sycz zasiada w radzie nadzorczej. Żona Mirona Sycza jest z kolei w władzach Stowarzyszenia, które z WFOŚiGW otrzymało dotację.

W niedzielę Krzyśków powiedział PAP, że w momencie rozliczenia dotacji Stowarzyszenie dysponowało wszystkimi niezbędnymi dokumentami i wszystko odbyło się zgodnie z prawem. W piątek powtórzył swoje stanowisko w tej sprawie.

Według "Wprost" ziemia, na której miała powstać wiata w momencie złożenia wniosku o dotację była prywatną działką Sycza a Stowarzysznie nie miało do niej żadnych praw. Również sama budowa była nielegalna, bo działka nie była budowlana i została odrolniona dopiero po zakończeniu budowy i podpisaniu umowy z WFOŚiGW.

Tygodnik sugeruje też, że wiata wybudowana z państwowych pieniędzy może w każdym momencie przejść na własność Sycza i może posłużyć do działalności rozrywkowo - gastronomicznej. Według "Wprost", Sycz przekazał Stowarzyszeniu działkę nie jako darowiznę, ale na zasadzie nieodpłatnego użyczenia. Taką umowę można rozwiązać z końcem każdego roku z warunkiem trzymiesięcznego wypowiedzenia.

Sycz to jeden z liderów mniejszości ukraińskiej na Warmii i Mazurach, przez wiele lat był dyrektorem zespołu szkół z językiem ukraińskim w Górowie Iławeckim. Sycz i Krzyśków zasiadali jako radni w sejmiku województwa warmińsko-mazurskiego, gdy zostali posłami złożyli mandaty radnych.

Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie Mieczysław Orzechowski powiedział PAP, że po publikacji tygodnika "Wprost" prokuratura rejonowa Olsztyn-Południe wszczęła postępowanie sprawdzające, które ma potrwać do 29 lutego.

Partie: zamiast subwencji - 1% podatku

Likwidację finansowania ugrupowań politycznych z budżetu państwa zakłada przygotowany przez PO projekt zmian w przepisach, którzy przedstawił w piątek na konferencji prasowej w Sejmie poseł PO Jakub Szulc.

Według propozycji PO, partie nie otrzymywałyby subwencji budżetowych, w zamian zaś każdy podatnik mógłby przekazać co roku wybranej partii 1 proc. podatku.

Obecnie - zgodnie z ustawą o partiach politycznych - subwencje budżetowe przysługują tym ugrupowaniom, które w wyborach parlamentarnych zdobyły co najmniej 3 proc. głosów (w przypadku koalicji - 6 proc.). Wysokość subwencji jest obliczana proporcjonalnie do wyniku wyborczego.

Według informacji PKW, po zeszłorocznych wyborach parlamentarnych co roku (w czasie trwania kadencji Sejmu) PO przysługuje prawie 38 mln zł; PiS - 35,5 mln zł, koalicji LiD - ponad 19,5 mln, a PSL - ponad 14 mln zł.

Wczoraj Wilk, dziś "medialny Matriks"

Platforma Obywatelska przez 100 dni rządzenia zafundowała Polakom "polityczny matrix" - uważa PiS i przedstawia premiera Donalda Tuska oraz czołowych polityków PO jako postaci amerykańskiego filmu braci Wachowskich "Matrix".

Zdaniem PiS, Platforma zarządza państwem poprzez tematy zastępcze. Według polityków największej partii opozycyjnej, PO w ciągu 100 dni rządzenia swoje "grzechy" starała się ukryć kreując sztuczne problemy - "polityczny matrix".

Młodzi posłowie PiS Adam Hofman i Mariusz Kamiński przedstawili w piątek multimedialną prezentację, w której porównano "grzechy" rządu ze sztucznie - zdaniem PiS - wykreowanymi problemami.

Premier Tusk wystąpił w niej jako główny bohater "Matrixa", ważne role otrzymali też pełnomocnik rządu ds. walki z korupcji Julia Pitera i mister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski.

"Zarządzanie państwem odbywa się dziś poprzez zarządzanie drugorzędną informacją, podawaną w sposób sensacyjny, ciekawy, przepiękny, a rząd zajmuje się tematami pobocznymi, a nie tymi, które dotykają Polaków. Nie podwyżkami, nie strajkami w służbie zdrowia, nie roszczeniami budżetówki, nie problemami bezpieczeństwa państwa, a laptopami, kartami SIM, nieważnymi wirtualnymi rzeczami i satelitą. To jest problem tego rządu" - mówił Hofman.

Kamiński wyraził nadzieję, że "to się skończy". "Życzę temu rządowi, aby przestał rządzić poprzez tematy zastępcze, aby nie administrował, ale naprawdę rządził Polską i aby skończył się ten jeden polityczny +Matriks+ - dodał Kamiński.

Polacy wolą rząd Tuska od rządu Kaczyńskiego

Po trzech miesiącach pracy rządu Donalda Tuska 51 proc. Polaków uważa, że ten gabinet jest lepszy od rządu Jarosława Kaczyńskiego; 12 proc. sądzi, że jest gorszy - wynika z sondażu CBOS przekazanego w piątek PAP.

W ocenie 28 proc. badanych, oba gabinety są porównywalne, a 9 proc. nie ma zdania w tej sprawie.

45 proc. respondentów oceniło, że rząd Tuska działa mniej więcej tak jak się spodziewali. 29 proc. uznało, że gabinet rządzi gorzej od ich oczekiwań, a 9 proc. - że lepiej. 17 proc. nie umiało tego ocenić.

CBOS przeprowadził sondaż od 1 do 4 lutego na liczącej 1137 osób reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski.

Poszukiwany pedofil w rękach policji

45-letniego mężczyznę podejrzewanego o molestowanie dziewczynek na terenie Bytomia, Piekar Śląskich i Siemianowic Śląskich, zatrzymali bytomscy policjanci - poinformował w piątek zespół prasowy śląskiej policji.

Marek T., mieszkaniec Katowic, był już w przeszłości karany za przestępstwa seksualneápopełniane na dzieciach. Grozi mu 12 lat więzienia.

áDo pierwszego zdarzenia doszło 14 lutego, kiedy policję powiadomiono, że 10-letnia dziewczynka była nagabywana przez nieznanego mężczyznę. W ciągu kilku następnych dni stróże prawa przyjęliátrzy kolejne takie zgłoszenia mieszkańców Bytomia.

Wynikało z nich, że kierowca zielonego samochodu zaczepiał idące ulicą dziewczynki i namawiał je do wspólnej przejażdżki. Oferował im drobne kwoty pieniędzyái próbował nakłonić do obejrzenia filmów nagranych w telefonie komórkowym.

Działania policji i pomoc rodzin napastowanych dziewczynek pozwoliły w ciągu kilku dni ustalić i zatrzymać 45-letniego mieszkańca Katowic. Poruszał się ciemnozielonym volkswagenem passatem typu kombi.

To kolejne takie zatrzymanie w Bytomiu. W styczniu tamtejsza policja ujęła 22-letniego mężczyznę, który molestował kobiety w okolicy miejskiego parku. Jedna z jego ofiar miała tylko 12 lat. Jego również zatrzymano dzięki współpracy molestowanych kobiet - na podstawie ich zeznań sporządzono portret pamięciowy, potem patrolujący okolice parku funkcjonariusze zauważyli mężczyznę pasującego do rysopisu. Po krótkim pościgu mężczyzna został wówczas zatrzymany.

Kiedy premier pojedzie na Ukrainę?

Premier Donald Tusk uda się z wizytą na Ukrainę, ale nie w lutym, tylko prawdopodobnie w drugiej połowie marca - poinformował w piątek szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak.

Wcześniej wymienianym terminem wizyty premiera w Kijowie był 26 lutego. Oczekiwano, że wówczas podpisana zostanie umowa z Ukrainą w sprawie wspólnych przedsięwzięć dotyczących Euro 2012 oraz umowa o małym ruchu granicznym.

Piątkowa "Rzeczpospolita" napisała, że prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko zaprosił szefa polskiego rządu do Kijowa na Forum Ukraina-Europa, które odbędzie się 27 - 29 lutego, jednak z zaproszenia nie skorzystaliśmy.

"Kalendarz obowiązków premiera jest bardzo, bardzo napięty" - tłumaczył Nowak w Radiu ZET.

Zaznaczył też, że na Forum Ukraina-Europa zarówno polski rząd, jak i premiera, reprezentować będzie wicepremier Waldemar Pawlak.

Nowak dodał, że strona polska "pracuje" nad spotkaniami z premierem Wiktorem Juszczenką i premier Julią Tymoszenko. "Trzeba odbudować wspólną polsko-ukraińską komisję gospodarczą, która przez ostatnie dwa lata nie funkcjonowała, więc jest trochę rzeczy do zrobienia jeszcze przed wizytą pana premiera Tuska" - mówił Nowak.

Julia Pitera pomyliła role

Siedmioro dzieci, najmłodsze chore na astmę, ojciec rodziny niezrównoważony psychicznie, bezrobotny. Dwa pokoje z kuchnią. - "Dlaczego nie występujecie o większe mieszkanie komunalne?" - pyta dziennikarka "Gazety Wyborczej". "Wystąpiliśmy, czekamy już bardzo długo" - pada odpowiedź.

W tym czasie gazety pełne są doniesień o radnych i urzędnikach wszelkich partii, którzy otrzymują mieszkania komunalne po znajomości.

Wydawało się, że wszystko w tej sprawie zostało już powiedziane, a winni potępieni. A jednak prezydent Szczecina z nadania PO Piotr Krzystek wykupił swoje 150-metrowe mieszkanie komunalne za jedną szóstą wartości. CBA zaczęło grzebać w papierach i zarzuciło Krzystkowi złamanie prawa. Prezydent poskarżył się na CBA premierowi. Wtedy wsparła go... Julia Pitera, pełnomocnik rządu PO do spraw walki z korupcją - pisze w "GW" Dominika Wielowieyska.

Tak, ta sama Pitera, która niezmordowanie tropiła nadużycia w warszawskim ratuszu. Teraz broni partyjnego kolegi, bo uważa, że działania CBA mają "tło polityczne". Niezależnie od tego, czy zarzuty CBA są prawdziwe, czy też nie - Krzystek postąpił skandalicznie. Zamiast wykorzystywać przepisy dla własnej korzyści, powinien zrobić wszystko, by je zmienić - twierdzi publicystka gazety.

Zdaniem Dominiki Wielowieyskiej, teraz Platforma Obywatelska powinna zażądać od prezydenta Szczecina, by zapłacił za mieszkanie całą sumę. A premier powinien uświadomić minister Piterze, że pomyliła role - ma eliminować korupcjogenne przepisy i piętnować wykorzystujących je urzędników, a nie ich bronić.

czwartek, 14 lutego 2008

Proces Pęczaka i Dochnala odroczony

Pabianicki sąd rejonowy bezterminowo odroczył w czwartek proces oskarżonych o korupcję b. posła SLD Andrzeja Pęczaka, znanego lobbysty Marka Dochnala oraz jego asystenta. Nie wyłączył jednak sprawy chorego na nowotwór Pęczaka do odrębnego postępowania.

Jak poinformowała PAP Grażyna Jeżewska z biura prasowego łódzkiego sądu okręgowego, pabianicki sąd nie wydzielił do odrębnego postępowania sprawy Pęczaka, bowiem z opinii biegłego lekarza wynika, że oskarżony - w razie pomyślnego zakończenia leczenia - będzie mógł stawać przed sądem po 13 maja tego roku.

Jednocześnie sąd - na zamkniętym dla mediów posiedzeniu - uwzględnił wniosek prokuratora dotyczący ponownego zbadania b. posła przez zespół biegłych. "Dopiero po wpłynięciu ich opinii będzie podjęta decyzja co do dalszego przebiegu procesu" - wyjaśniła Jeżewska.

Sąd nie uwzględnił też wniosków obrońców Dochnala i Pęczaka w sprawie uchylenia środków zapobiegawczych w postaci poręczenia majątkowego i dozoru policji.

W listopadzie ub. roku pabianicki sąd - jeszcze przed otwarciem przewodu sądowego - odroczył proces bezterminowo, czekając na opinię biegłego w sprawie stanu zdrowia b. posła, który nie stawił się na rozprawie. Pęczak przeszedł w październiku ub. roku operację w jednym z łódzkich szpitali po tym, jak lekarze wykryli u niego raka prostaty. Od tego czasu przebywa na zwolnieniu lekarskim.

Kilka tygodni temu biegły lekarz z zakresu onkologii wydał opinię, z której wynika, że przez następne pół roku Pęczak - ze względu na zły stan zdrowia - nie może brać udziału w rozprawach. Na jej podstawie Sąd Rejonowy w Łodzi miesiąc temu zawiesił łódzki proces b. posła. Zlecił także przygotowanie opinii zespołowi biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej. Mają oni ocenić stan zdrowia oskarżonego i stwierdzić, kiedy znów będzie mógł uczestniczyć w postępowaniu. Na tę opinię czekać będzie także sąd w Pabianicach.

Obrońca Pęczaka, mec. Joanna Agacka-Indecka powiedziała dziennikarzom, że stan zdrowia jej klienta nie poprawia się, a wkrótce ma się rozstrzygnąć, czy Pęczak będzie poddany kolejnym zabiegom. Według niej, jej klient w najbliższym czasie nie będzie mógł stawiać się w sądzie ze względu na stan zdrowia.

Na posiedzenie sądu stawił się Marek Dochnal, który dwa tygodnie temu wyszedł z aresztu, w którym przebywał niemal 3,5 roku. Lobbysta powiedział, "że chce, żeby ten proces rozpoczął się jak najszybciej". Z kolei jego obrońca mec. Jacek Gutkowski stwierdził, że - w jego ocenie - sprawa przeciw Dochnalowi powinna być umorzona i powinien on zostać świadkiem, a nie oskarżonym w tej sprawie.

Zadowolony z decyzji sądu był oskarżyciel Zbigniew Pustelnik z Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Jego zdaniem, dla dobra tej sprawy "cała trójka oskarżonych powinna uczestniczyć w tym procesie".

Opinia biegłego lekarza ma także znaczenie dla innego procesu, w którym odpowiada Pęczak. Chodzi o toczący się przed łódzkim sądem okręgowym proces dotyczący niegospodarności w latach 1999-2000 w Wojewódzkim Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Łodzi. Według prokuratury, Pęczak odpowiada za część nietrafionych inwestycji, w wyniku których Fundusz stracił w sumie ponad 42 mln zł. Ta sprawa zmierza do końca, a sąd decyzję w związku z opinią lekarską ma podjąć na rozprawie pod koniec lutego.

W pabianickim procesie Pęczak jest oskarżony o to, że jako poseł i jednocześnie szef sejmowej komisji kontroli państwowej w 2004 roku żądał wysokich łapówek, a później przyjął w sumie ponad 820 tys. zł korzyści majątkowych i osobistych od znanego lobbysty Marka Dochnala i jego asystenta Krzysztofa P. Zdaniem katowickich śledczych, Pęczak dostał od nich m.in. 60 tys. dolarów, 10 tys. funtów i 80 tys. zł i luksusowego mercedesa do użytkowania. Całej trójce grozi kara do 12 lat więzienia.

Według prokuratury, Dochnal przekazywał łapówki ówczesnemu posłowi za informacje dotyczące prywatyzacji niektórych polskich przedsiębiorstw. Chodziło o sprzedaż akcji Polskich Hut Stali koncernowi LNM Holdings oraz prywatyzację Grupy G-8 (skupiającej osiem spółek dystrybucji energii elektrycznej) i Huty Częstochowa.

Pabianicki sąd już wcześniej uchylił w tej sprawie areszt Dochnalowi po wpłaceniu przez jego żonę 300 tys. zł kaucji. Lobbysta nie mógł jednak wyjść na wolność, bowiem do końca stycznia był aresztowany także do innej sprawy prowadzonej przez katowicką prokuraturę. Lobbysta jest w tym śledztwie podejrzany o pranie brudnych pieniędzy - według nieoficjalnych informacji chodzi o 70 mln zł - a także przestępstwa przeciwko dokumentom i udział w obrocie środkami odurzającymi.

Katowiccy prokuratorzy domagali się kolejnego przedłużenia aresztu Dochnalowi, jednak warszawski sąd okręgowy nie uwzględnił tego wniosku. Śledczy się odwołali. Jednak sąd apelacyjny wyznaczył rozpoznanie zażalenia dopiero na 19 lutego. 31 stycznia Dochnal opuścił areszt śledczy w Sieradzu.

57-letni Pęczak jako pierwszy poseł w III RP trafił do aresztu w listopadzie 2004 roku. W styczniu ub. roku, po 25 miesiącach, wyszedł na wolność po wpłaceniu 400 tys. zł kaucji. Jego obrońcy wielokrotnie składali zażalenia na areszt ze względu na zły stan zdrowia Pęczaka. Sądy uznawały jednak, opierając się na opiniach lekarskich, iż b. poseł może być leczony w warunkach aresztu, mimo stwierdzonych licznych schorzeń, m.in. wzroku i kręgosłupa.

Pawlak zaprzecza kontaktom z J&S Energy

Wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak zapewnił w czwartek posłów z sejmowej komisji gospodarki, że nie miał żadnego kontaktu z nikim ze spółki J&S Energy, której w połowie grudnia ub.r. uchylił karę w wysokości 461 mln 696 tys. zł.

Komisja gospodarki zajmuje się w czwartek wyjaśnieniem sprawy uchylenia przez ministra gospodarki kary nałożonej na J&S Emergy przez Agencję Rezerw Materiałowych za zbyt małe zapasy paliw.

"Nigdy w życiu nie spotykałem się, ani nie rozmawiałem z nikim - z przedstawicielami pracowników, akcjonariuszy czy zarządu spółki J&S, ani nigdy żadna z tych osób nie przekazywała mi żadnych sugestii" - powiedział Pawlak posłom z komisji gospodarki.

Posłów interesował wątek, jaki w miniony poniedziałek ujawniła "Rzeczpospolita". Gazeta napisała, że w J&S Energy pracują byli politycy PSL: Józef Pawlak i Zdzisław Zambrzycki (ojciec obecnego prezesa firmy). Według "Rz", Zambrzycki dobrze znał się z Waldemarem Pawlakiem, a Józef Pawlak ma szerokie znajomości wśród polityków PSL.

"Oczywiście znam te osoby" - powiedział Pawlak i zaznaczył, że po 2005 r., kiedy odeszły one z PSL, nie utrzymywał z nimi kontaktów.

"Proszę kolegów z PiS o nierobienie insynuacji, niepowielanie kłamliwych informacji z mediów" - zaapelował wicepremier. Jego zdaniem, sugerowanie mu, iż decyzje o umorzeniu kary, ze względu na fakt, że w spółce zatrudnieni są jego byli partyjni koledzy, którzy odeszli do konkurencyjnych ugrupowań politycznych, jest zachowaniem "nie na miejscu, nierzetelnym i stronniczym".

PO: Sumienie PiS, jak mokra, brudna ścierka

Czystość sumienia polityków PiS można porównać do mokrej, brudnej ścierki - tak poseł PO Andrzej Czerwiński odniósł się do informacji o umorzeniu w 2007 r. przez ówczesnego ministra skarbu Wojciecha Jasińskiego (PiS) długów Porozumienia Centrum - pierwszej partii Jarosława Kaczyńskiego.

"Gazeta Wyborcza" napisała w czwartek, że cztery dni po przegranych przez PiS wyborach Jasiński umorzył prawie 700 tys. zł długów PC. "GW" informuje, że była to jedyna decyzja o umorzeniu długów, jaką minister skarbu podjął w zeszłym roku.

Jasiński powiedział "GW", że umorzył sprawę długów PC po wyborach, "bo akurat wtedy dostał ją na biurko". Według niego, wierzytelności te "były nie do ściągnięcia, bo PC nie ma majątku".

"Mamy tu do czynienia z pewną dwulicowością, hipokryzją PiS, z podwójnym sumieniem. Czystość sumienia polityków PiS w tym wypadku można porównać do mokrej, brudnej ścierki" - powiedział Czerwiński na czwartkowej konferencji prasowej w Sejmie.

Polityk PO - który jest wiceszefem sejmowej komisji gospodarki - zapowiedział, że sejmowe komisje skarbu i gospodarki zażądają od Jasińskiego wyjaśnień w tej sprawie. "Będziemy się go pytać dlaczego podjął taką decyzję, czego się obawiał" - zaznaczył.

Podkreślił, że PiS w kampanii wyborczej głosiło hasła przejrzystości w życiu publicznym. "Z tej przejrzystości niewiele zostało" - ocenił Czerwiński. Jego zdaniem, PiS nie potrafiło "posprzątać", "zamknąć przeszłości", związanej z Porozumieniem Centrum.

Poseł PO Antoni Mężydło nie wykluczył, że klub Platformy będzie chciał zmienić prawo, tak "aby w przyszłości pokusa, umorzenia długów partii, już nikogo nie pociągała". "Sytuacja jest bardzo naganna moralnie" - podkreślił.

Jego zdaniem, sprawa umorzenia długu PC, bardzo zaszkodzi PiS. "Elektorat prawicowy jest bardzo wrażliwy na zjawiska korupcji i tak szybko nie wybacza" - stwierdził Mężydło.

Oscarowa noc znów w TVP

Dwugodzinna relacja z uroczystego powitania gwiazd i twórców przybywających na oscarową ceremonię będzie ważnym elementem programu przygotowywanego przez TVP1 na noc oscarową - z niedzieli na poniedziałek (z 24 na 25 lutego).

Pokazanie, jak słynne postaci kina wkraczają po czerwonym dywanie na uroczystość Oscarów, jak są witane przez tłumy widzów i ekipy reporterskie z całego świata, stało się możliwe dzięki zakupowi przez TVP S.A. prawa do jednokrotnej emisji ekskluzywnego programu Disneya "Evening At The Academy Awards: The Arrivals" - dowiedziała się w czwartek PAP od Zespołu Rzecznika Prasowego TVP S.A.

Program "W drodze po Oscara" rozpocznie się w TVP 1 ok. godz. 1.00. Poprowadzi go Radek Brzózka, a o filmach mówić będą krytycy Krzysztof Kłopotowski i Agnieszka Szydłowska.

Dwugodzinna relacja z uroczystego powitania gwiazd i filmowych twórców przybywających na Oscarową ceremonię będzie jednym z elementów tego programu.

Przewidziano ponadto m.in. połączenia z Los Angeles - z korespondentem TVP w USA Piotrem Kraśko, który będzie śledził przebieg ceremonii.

Program w TVP1 zakończy się przed godz. 6.00, ale temat Oscarów będzie kontynuowany w porannym magazynie "Kawa czy herbata" - poprzez łącza satelitarne z Los Angeles i rozmowy z zaproszonymi gośćmi.

W poniedziałek 25 lutego, tuż po spektaklu Teatru TV, TVP1 nada reportaż Kraśki o pobycie w USA ekipy filmu "Katyń" Andrzeja Wajdy. Z kolei we wtorek 26 lutego o godz. 22.30 TVP1 zaprezentuje półtoragodzinny skrót z ceremonii rozdania Oscarów.

Podczas oscarowej gali okaże się, czy cenna statuetka przypadnie Andrzejowi Wajdzie, którego film "Katyń" nominowano do Oscara w kategorii najlepszy obraz nieanglojęzyczny.

Konkurentami "Katynia" są w tej kategorii: "Fałszerze" Stefana Ruzowitzky'ego (Austria), "Beaufort" Josepha Cedara (Izrael), "Mongoł" Siergieja Bodrowa (Kazachstan) i "12" Nikity Michałkowa (Rosja).

czwartek, 7 lutego 2008

TVP i TV Trwam na jednym transponderze

Za 2-3 tygodnie powinna rozpocząć się regularna emisja programu TV Trwam z transpondera dzierżawionego przez TVP na satelicie Astra - poinformowało w czwartek biuro prasowe Telewizji Polskiej.

Emisja odbywać się będzie na podstawie umowy handlowej, którą TVP zawarła z TV Trwam w 2007 r. Jak dodano w komunikacie, od 5 lutego program TV Trwam jest nadawany na tych częstotliwościach w ramach testów technicznych.

Członek zarządu TVP Marcin Bochenek podkreśla, że jest to zwykła transakcja handlowa.

O sprawie napisał czwartkowy Presserwis. Jak podaje, "dotychczas stacja związana z Tadeuszem Rydzykiem nadawała z innej częstotliwości - również na Astrze - tam jednak dzieliła pasmo m.in. z czeską telewizją muzyczną Ocko, belgijską stacją RTBF i niemiecką o profilu erotycznym - Eurotic TV. Teraz TV Trwam można oglądać dodatkowo z pojemności satelitarnej telewizji publicznej, na której nadaje jedynie adresowany do Białorusinów kanał TVP - Belsat".

"Jeśli TVP porozumie się ze stacją ojca Rydzyka, Trwam będzie nadawana wyłącznie z pasma telewizji publicznej" - napisano w Presserwisie.

Członek zarządu TVP Marcin Bochenek podkreśla, że wydzierżawienie TV Trwam pojemności na transponderze jest zwykłą transakcją biznesową. Podobną transakcję zawarto też - jak powiedział Bochenek - z inną telewizją "Superstacja".

"TVP dzierżawi tzw. transpondery na satelicie, czyli miejsca, gdzie można umieścić program. Transpondery dzierżawimy na podstawie umowy z 2005 r., którą zarząd pod kierownictwem Jana Dworaka zawarł z Astrą" - powiedział PAP Bochenek.

"Na takim transponderze jest miejsce na kilka kanałów telewizyjnych, my wynajmujemy dwa takie transpondery - są na nich nasze kanały, ale nie wykorzystujemy całej naszej pojemności. Dlatego wolną pojemność odsprzedajemy, czyli wynajmujemy za pieniądze TV Trwam" - dodał.

"Jeśli jest klient, który chce coś wynająć, a my mamy coś do wynajęcia, to jest to normalna umowa handlowa" - powiedział Bochenek. Nie zdradził kwoty transakcji, która objęta jest tajemnicą handlową. "Ale są to rzeczy dla obu stron opłacalne" - zaznaczył.

PiS skarży Chlebowskiego do Komisji Etyki

Klub PiS chce, aby sejmowa Komisji Etyki Poselskiej ukarała szefa klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego za słowa o "państwie policyjnym". W czwartek PiS złożył wniosek w tej sprawie.

Rzecznik klubu PiS Mariusz Kamiński powiedział PAP, że chodzi czwartkową wypowiedź Chlebowskiego w Radiu ZET. Polityk PO, odnosząc się do czasów rządów PiS stwierdził, że "żyliśmy w państwie policyjnym".

Według PiS, takie słowa to oszczerstwo. "Taka wypowiedź nie licuje z powagą urzędu posła i stoi w jawnej sprzeczności z dobrymi obyczajami" - napisano w uzasadnieniu wniosku PiS.

Chlebowski był pytany w Radiu ZET o wniosek PO, aby minister sprawiedliwości przedstawił posłom informację o "ilości, zasadności i skali stosowanych prowokacji i podsłuchów".

Informacja taka zostanie najprawdopodobniej przedstawiona w piątek na utajnionej części posiedzenia Sejmu.

W poniedziałek szef sejmowej speckomisji Janusz Zemke (LiD) powiedział, że z informacji dla komisji z audytu w ABW wynika, że "stwierdzono na razie 94 przypadki" podsłuchów zakładanych niezgodnie z procedurami za rządów PiS.

"Dziś można domniemywać, że naprawdę żyliśmy w państwie policyjnym, że każdy mógł się liczyć z tym, że był podsłuchiwany. Dla mnie to jest kompletnie niezrozumiałe. To musi budzić wątpliwości" - powiedział Chlebowski.

PiS: Chlebowski nie dopuścił do głosu związkowców

Klub PiS określił w czwartek mianem "skandalu" zachowanie Zbigniewa Chlebowskiego (PO), który - jak relacjonowali posłowie PiS - miał nie dopuścić do głosu związkowców w czasie środowego posiedzenia połączonych komisji: Administracji i Spraw Wewnętrznych oraz Finansów Publicznych.

Wiceszef Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych Jarosław Zieliński (PiS) podkreślił, że wspólne posiedzenie obu komisji było poświęcone "sytuacji na wschodniej granicy Polski, protestowi celników i działaniom rządu w tej sprawie".

Według Zielińskiego, podczas posiedzenia, któremu przewodniczył szef Komisji Finansów Publicznych Zbigniew Chlebowski (PO), "rząd w wielkim samozadowoleniu dużo mówił, ale niewiele wyjaśnił".

Podczas posiedzenia wicepremier, szef MSWiA Grzegorz Schetyna mówił m.in., że choć nie ma formalnego porozumienia związków zawodowych celników z rządem, ponieważ związkowcy zerwali rozmowy, to celnicy zaakceptowali propozycje rządu i wrócili do pracy.

Rząd zaproponował celnikom 500 zł podwyżki brutto od 1 stycznia 2008 roku oraz zwiększenie ochrony prawnej. Rząd chce też przygotować projekt ustawy modernizacyjnej, która zrównywałaby warunki pracy celników z innymi służbami mundurowymi. Projekt ustawy ma być przygotowany do końca kwietnia i wejść w życie 1 stycznia 2009 roku.

Według Zielińskiego, "zupełnym skandalem" podczas środowego posiedzenia komisji było to, że "nie dopuszczono do głosu przedstawicieli strony społecznej - związków zawodowych, którzy byli obecni na posiedzeniu i chcieli zabrać głos".

Poseł PiS relacjonował, że Chlebowski tłumaczył, że nie mógł dopuścić do głosu związkowców, "bo chciał, by debata była poważna". W ocenie posła PiS, "to jest prawdziwy stosunek rządu do społeczeństwa, to coś niedopuszczalnego, co budzi nas sprzeciw". Jak dodał, okazało się, że według Chlebowskiego "władzę ma ten, kto ma mikrofon".

Zieliński podkreślał, że wbrew "samozadowoleniu" rządu problem celników nie został rozwiązany, a "przygaszony".

Podobnego zdania jest wiceszefowa Komisji Finansów Publicznych Aleksandra Natalli-Świat, która podkreślała, że klub PiS "uzyskuje informacje od środowisk celnych, że porozumienie (z celnikami) jednak wcale nie zostało podpisane, że tak naprawdę problem jest odsunięty w czasie".

Według posłanki, która również uczestniczyła w środowym posiedzeniu połączonych komisji, Chlebowski "wyraźnie bał się dopuszczenia do głosu strony związkowej, bał się pytań, które mogły paść".

Oburzenia z powodu niedopuszczenia do głosu w czasie środowego posiedzenia nie krył uczestniczący w konferencji PiS przewodniczący Rady Sekcji Krajowej Pracowników Skarbowych NSZZ "Solidarność" Tomasz Ludwiński.

"Od wielu lat współpracujemy z sejmowymi komisjami (...) i nigdy nie zdarzyło się, by odmówiono zaproszonych gościom, stronie społecznej zabrania głosu" - powiedział Ludwiński.

Także Ludwiński podzielił pogląd, że sprawa celników nie została rozwiązana. "W tej chwili to już nie jest kwestia niepokoju w służbie celnej, ale kwestia niepokoju w służbach skarbowych" - ocenił.

Jak dodał, podwyżki dla celników mają być finansowane ze środków przeznaczonych na dodatki specjalne dla pracowników służby cywilnej. "Jest to zabranie jednej grupie, której podwyżki też się nie należą i danie drugiej grupie" - powiedział Ludwiński. Ocenił, że może to wywołać kolejne niepokoje.

W kodeksie wyborczym PO m.in. jednomandatowe okręgi

230 posłów wybieranych w jednomandatowych okręgach wyborczych, 230 w systemie proporcjonalnym, jeden okręg wyborczy w wyborach do europarlamentu - to niektóre propozycje, które PO chce zawrzeć w przygotowywanym kodeksie wyborczym.

Pracujący nad zebraniem wszystkich ordynacji w jeden tekst Waldy Dzikowski (PO) ma spotkać się w czwartek w sprawie uzgodnień dotyczących kodeksu z Markiem Kuchcińskim z PiS.

"Jestem teraz na etapie konsultowania z poszczególnymi klubami. Rozmawiałem z LiD, PSL, przedstawiam propozycje" - powiedział w czwartek PAP Dzikowski.

Zgodnie z propozycjami Dzikowskiego, wybór połowy posłów odbywałby się w okręgach jednomandatowych. Miejsce w ławach poselskich otrzymywaliby ci kandydaci, którzy zebraliby największą liczbę głosów w okręgu.

Druga połowa posłów wybierana byłaby na takich zasadach jak obecnie, w systemie proporcjonalnym. Taki mieszany system wyborczy - zdaniem Dzikowskiego - nie będzie wymagał zmiany konstytucji, która przewiduje, że wybory są proporcjonalne.

Szanse na uchwalenie takich zmian są spore, bo z podobną propozycją wychodziło w zeszłej kadencji PiS. Nie wiadomo jeszcze, jak będzie wyglądała sprawa progu wyborczego.

Z kolei w wyborach do Parlamentu Europejskiego - według zamysłu Dzikowskiego - cały obszar Polski byłby jednym okręgiem wyborczym. Obecnie kandydaci walczą o mandaty w 13 okręgach.

Taka zmiana spowodowałaby, że o 50 miejsc w PE wszyscy kandydaci - niezależnie od miejsca, z którego dotychczas startowali - walczyliby z listy krajowej.

Propozycja ma dwa warianty. Pierwszy przewiduje, że mandaty zdobywaliby kandydaci umieszczeni najwyżej na liście partyjnej, która przekroczy próg wyborczy.

Zgodnie z drugim, europosłami zostaliby ci, którzy dostaliby najwięcej głosów w skali kraju. "To są propozycje do konsultacji" - zastrzegł Dzikowski.

Ordynacja do parlamentu europejskiego - jak mówił poseł - musi być uchwalona w miarę szybko, do października. Pośpiech jest konieczny, w maju 2009 planowane są wybory do Parlamentu Europejskiego, a prawo wyborcze nie może - zgodnie z wykładnią TK - być uchwalone później niż 6 miesięcy przed datą wyborów.

"Wysyłamy za granicę naszych ambasadorów, ludzi, którzy powinni godnie reprezentować nasze środowiska, to powinni być profesjonaliści, nie ludzie z przypadku" - argumentuje konieczność zmian Dzikowski.

Jeżeli proponowane przez PO zmiany wejdą w życie, rewolucja odbędzie się też w przepisach dotyczących wyboru senatorów. Propozycja PO przewiduje, że będą oni wybierani w jednomandatowych okręgach wyborczych. Oznacza to, że np. Warszawa byłaby podzielona na cztery okręgi, bo tylu senatorów wybiera się obecnie ze stolicy.

PO chce też, by również samorządowcy wszystkich szczebli byli wybierani w jednomandatowych okręgach wyborczych. Do tej propozycji - jak zaznaczył Dzikowski - sceptycznie odnosi się jednak LiD, który chciałby, aby jednomandatowe okręgi obowiązywały jedynie w gminach do 40 tys. mieszkańców.

Najmniejsze ewentualne zmiany będą dotyczyć ordynacji prezydenckiej. PO chce wprowadzić jedynie sugestie PKW, dotyczące ujednolicenia przepisów.

"Chcemy, żeby ta konstytucja wyborcza, kodeks wyborczy był w miarę uzgodniony międzyklubowo, dlatego trwają rozmowy. W imieniu klubu prowadzę je ja, takie jest zalecenie pana premiera" - powiedział polityk PO.

Dzikowski spodziewa się, że opinie klubów co do konkretnych propozycji będą znane po wakacjach. "Wstępna aprobata jest wyrażona. Jest ochota do rozmowy, tylko trzeba znaleźć odpowiedni kompromis" - podkreślił.

LiD chce likwidacji CBA

W klubie poselskim Lewicy i Demokratów rozpoczęły się prace nad przygotowaniem projektu ustawy likwidującej Centralne Biuro Antykorupcyjne - powiedział w czwartek PAP przewodniczący klubu LiD Wojciech Olejniczak.

Olejniczak podkreślił, że na razie nie jest jeszcze przesądzone, czy będzie to projekt likwidujący CBA, czy też mocno ograniczający jego kompetencje.

Wszystko zależy od tego, czy propozycja likwidacji CBA uzyska poparcie klubów koalicji PO-PSL. Jeżeli nie, to LiD zgłosi poprawkę ograniczającą rolę CBA - zapowiedział Olejniczak.

Zdaniem posła LiD Ryszarda Kalisza, "CBA jest instytucją niekonstytucyjną, którą należy zlikwidować".

"CBA pod rządami PiS było instytucją nastawioną nie na walkę z korupcją, ale walkę z opozycją i prawami człowieka. Do walki z korupcją wystarczy policja, ABW i inne służby" - powiedział PAP Kalisz.

Pracami nad przygotowaniem projektu ustawy kierują poseł LiD Jan Widacki i b. wieloletnia posłanka SLD Katarzyna Piekarska.

Ogranicznie działań kontrwywiadu przez przecieki?

Sejmowa komisja ds. służb specjalnych rekomenduje ograniczenie działań Służby Kontrwywiadu Wojskowego w związku z wyciekiem tajnych dokumentów z SKW. Ma to zminimalizować straty SKW - podał przewodniczący komisji Janusz Zemke (LiD).

Według komisji, która w czwartek omawiała m.in. sytuację w SKW, w sytuacji wycieku najważniejszych informacji dotyczących służby, powinno się ograniczyć jej działalność do czasu ustalenia, gdzie trafiły te dokumenty.

Zemke podał, że w ub. tygodniu szef SKW sprawie wycieku informacji wystąpił z doniesieniem do Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Macierewicz: seria przestępczych działań w SKW

Były szef SKW Antoni Macierewicz powiedział w czwartek, że w Służbie Kontrwywiadu Wojskowego dochodzi obecnie do "przestępczych działań", a najnowsze doniesienia prasowe dotyczące nielegalnego kopiowania dokumentów za rządów PiS, to próba przykrycia obecnej sytuacji.

Na konferencji prasowej w Sejmie Macierewicz zaprzeczył doniesieniom czwartkowej "Gazety Wyborczej", która napisała, że najtajniejsze materiały kontrwywiadu wojskowego nielegalnie kopiowano i wynoszono tuż przed wyborami, kiedy PiS nie było pewne, czy utrzyma władzę.

Zdaniem Macierewicza, doniesienia te są całkowicie nieprawdziwe, a przeciek ze służb ma po prostu "przykryć" obecne "przestępcze działania" w SKW.

"Te wszystkie nieprawidłowości, które dzisiaj opisała 'GW' są wydumaną fikcją, nie mają miejsca, są próbą przykrycia przestępczych działań mającą na celu zniszczenie pierwszej służby (...) od 1944 roku, nie mającej żadnych związków z komunizmem" - podkreślił Macierewicz.

Według Macierewicza, to teraz w SKW, "odbywają się nielegalne przesłuchania, także po godz. 21". "Wiemy już dzisiaj, że mamy do czynienia z nielegalnymi podsłuchami oraz nielegalną inwigilacją stosowaną przez kierownictwo SKW, próbą wymuszenia fałszywych zeznań" - mówił.

"Każe się podpisywać przesłuchiwanym osobom zobowiązanie, że będą utrzymane w tajemnicy treści w przesłuchań, następnie te zobowiązania gdzieś nikną" - mówił Macierewicz, sugerując, że następnie osoby takie są zastraszane.

"Dysponujemy świadkami tych nielegalnych procedur i przedstawimy ich nie tylko w prokuraturze, ale także bardzo chętnie sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, jeżeli wreszcie tym skandalem, który się dzieje, komisja się zajmie" - dodał.

Pytany, skąd on sam wie o przestępczych działaniach w SKW, zapewnił, że informacje, którymi dysponuje pochodzą z dokumentów "w pełni jawnych". "Postępowanie, które było w tej sprawie prowadzone (...) było w pełni jawne" - dodał.

Dopytywany o konkretne nazwisko kogoś, kto miał złamać prawo, Macierewicz podkreślił tylko, że w odpowiednim czasie przedstawi świadków.

"W tej sprawie wnosimy do prokuratury o przestępcze i nielegalne działania p.o. szefa służby pułkownika rezerwy Grzegorza Reszki" - powiedział Macierewicz po konferencji dziennikarzom. Dodał, że doniesienie do prokuratury trafi jeszcze w czwartek, a najpóźniej w piątek.

Nowy szef SKW gen. Grzegorz Reszka złożył zawiadomienie do prokuratury o nielegalnym kopiowaniu dokumentów w SKW.

Zawiadomienie, według "GW", wraz z kilkuset stronami zeznań świadków - funkcjonariuszy, dotyczy popełnienia przestępstwa przez trzy osoby: byłą szefową biura ewidencji i archiwum (bezpośrednia podwładna b. szefa SKW Antoniego Macierewicza) oraz przez jej zastępcę i naczelnika biura.

Gazeta pisze, że Kontrola w SKW ujawniła, że była szefowa biura ewidencji i archiwum oraz jej zastępca dopuścili się nielegalnego kopiowania ściśle tajnych dokumentów ewidencji operacyjnej, czyli spisu spraw operacyjnych, ich kryptonimów oraz listy osób, które ze służbami współpracują.

Według "GW", bezprawne kopiowanie tajemnic SKW rozpoczęło się we wrześniu, czyli tuż przed wyborami, i trwało po zwycięstwie Platformy do listopada 2007 r. Antoni Macierewicz kierował wtedy SKW, a do 10 listopada także komisją weryfikacyjną rozwiązanych WSI.

Macierewicz kilkakrotnie zaprzeczył podczas konferencji, jakoby za jego czasów w SKW doszło do nielegalnego kopiowania dokumentów. Dopytywany, czy może kopiowano jakieś dokumenty zgodnie z przepisami, odpowiedział: "z pewnością".

"Nie ujawnię nazwisk osób podsłuchiwanych"

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski powiedział w czwartek, że nie ujawni w piątek w Sejmie nazwisk osób podsłuchiwanych.

PO złożyła w Sejmie wniosek o przedstawienie przez ministra sprawiedliwości informacji "o ilości, zasadności i skali stosowanych prowokacji i podsłuchów, na co zgodę wydawały stosowne sądy".

Głosowanie w sprawie wprowadzenia tego punktu do porządku obrad ma dobyć się w piątek rano. Zarówno samo głosowanie, jak i ewentualne przedstawienie informacji odbyć ma się w utajnionej części posiedzenia.

"Nazwisk nie mogę ujawniać, bo to są informacje ze śledztwa, nie ma zresztą powodu takiego, żeby ujawniać. Śledztwo jest na początku dopiero, a takie informacje mimo tajnego trybu od razu się rozchodzą" - powiedział Ćwiąkalski dziennikarzom w Lublinie.

"Przedstawię informację dotyczącą części podsłuchów, tam gdzie mogę to ujawnić" - dodał Ćwiąkalski.

Zdaniem ministra, tajny charakter posiedzenia Sejmu to za mało, aby ujawniać informacje dotyczące podsłuchów.

"Ta tajność jest względna, a poza tym posłowie nie mają dopuszczenia do tajemnicy, tylko część ma te uprawnienia. W związku z tym sama tajność obrad tutaj nie wystarczy, dlatego że informacja, którą bym przedstawił jest tajemnicą państwową" - zaznaczył Ćwiąkalski.

Wyraził też zaniepokojenie skalą przypadków zakładania podsłuchów. "Jeżeli dochodzi do naruszenia praw człowieka - o ile się te informacje potwierdzą w śledztwie - to może niepokoić, dlatego, że - uważam - 94 wypadki to jest olbrzymia skala, a poza tym mnie niepokoi każdy pojedynczy wypadek" - powiedział.

"Gdyby nie zwolniono człowieka zatrzymanego po 48 godzinach, to jest to przestępstwo, a tutaj jeżeli nie zlikwidowano podsłuchu po okresie, na jaki był zarządzony i na jaki uzyskano zgodę, to jest sytuacja bardzo podobna" - podkreślił Ćwiąkalski.

W poniedziałek szef sejmowej speckomisji Janusz Zemke (LiD) powiedział, że z informacji dla komisji z audytu w ABW wynika, że "stwierdzono na razie 94 przypadki" podsłuchów zakładanych niezgodnie z procedurami za rządów PiS.

Według Zemkego, ABW dostawała np. zgodę na podsłuchiwanie kogoś przez miesiąc, a podsłuchiwano znacznie dłużej. Dodał, że występowano o podsłuchiwanie Janusza Kaczmarka, a do sądu trafiał wniosek o zgodę na podsłuchiwanie osoby nieznanej.

B. szef ABW Bogdan Święczkowski zapewnia, że podsłuchów używano jedynie w uzasadnionych przypadkach i zawsze za zgodą sądu. Sama Agencja nie komentuje sprawy.

środa, 6 lutego 2008

Premier: rząd popiera abolicję podatkową

Premier Donald Tusk zadeklarował, że jego rząd jest zdeterminowany, aby doprowadzić do sytuacji, w której Polacy pracujący za granicą zostaliby zwolnieni z obowiązku płacenia w Polsce podatku od dochodów uzyskanych w innych krajach.

"Będziemy chcieli sfinalizować kwestię abolicji" - podkreślił Tusk podczas środowej konferencji prasowej w Warszawie.

"Jest możliwość ustawowa i równocześnie badamy drugą ścieżkę, która może zadziałać skuteczniej - indywidualne, w skali masowej, poprzez decyzje samego ministerstwa finansów i skarbówki - odstąpienie od ściągnięcia podatków. Ta alternatywa jest realna" - powiedział szef rządu.

Jak dodał, spotkał się już w tej sprawie z ministrem finansów Jackiem Rostowskim.

Tusk powiedział, że w niczym nie przeszkadza mu fakt, że projekt o abolicji podatkowej złożył klub LiD. "Mnie jest zupełnie obojętne, kto składa projekty. Zobaczymy co najskuteczniej ochroni Polaków od skutków podwójnego opodatkowania i to rozwiązanie na pewno w tym roku wprowadzimy w życie" - podkreślił.

Jak ocenił, projekt LiD spełnia zapowiedź Platformy.

Posłowie LiD chcieli, by Sejm zajął się ich projektem abolicji podatkowej jeszcze na obecnym posiedzeniu. Projekt nowelizacji ustawy o PIT zakłada, że Polacy pracujący za granicą w latach 2002- 2006 zostaliby zwolnieni z zapłaty podatku w Polsce od dochodów uzyskanych za granicą.

Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski poinformował jednak rano posłów, że projekt ten może zostać rozpatrzony ewentualnie dopiero na następnym posiedzeniu - za 3 tygodnie. Przekonywał, że chodzi o to, aby tak ważne zmiany w podatkach odbyły się w ramach "całościowego projektu". Dlatego - mówił - warto poczekać 2-3 tygodnie na stanowisko rządu i wtedy projekty koalicji rządowej oraz LiD rozpatrywane będą razem.

Do tej sprawy ponownie odniósł się na późniejszej konferencji prasowej szef klubu LiD Wojciech Olejniczak. "Domagamy się, aby nasze prace, które rozpoczęliśmy w tej kadencji nie były blokowane" - oświadczył Olejniczak. Jak dodał, dotyczy to nie tylko abolicji podatkowej, ale też m.in. projektów noweli ustawy o Trybunale Konstytucyjnym oraz o przekazaniu dodatkowych środków na leczenie chorób psychicznych i uzależnień.

"Apeluję jeszcze raz do marszałka, aby nasze projekty były pilnie procedowane, abyśmy mogli je uchwalić" - dodał Olejniczak.

Wasserman o systemie informatycznym użytym w sprawie Kaczmarka

Zdaniem b.koordynatora ds. służb specjalnych Zbigniewa Wassermana (PiS), wykorzystanie systemu informatycznego przeznaczonego do zwalczania terroryzmu ws. byłego już ministra SWiA Janusza Kaczmarka "nie było zabronione przez prawo".

System informatyczny, który Polska uzyskała dla zwalczania terroryzmu został wykorzystany, by zaprezentować podczas ubiegłorocznej konferencji prasowej wizytę ówczesnego ministra spraw wewnętrznych i administracji Janusza Kaczmarka w warszawskim hotelu Marriott u biznesmena Ryszarda Krauzego - wynika z informacji przekazanych przez szefa komisji administracji i spraw wewnętrznych i byłego przewodniczący speckomisji Marka Biernackiego (PO) w RMF FM.

Biernacki powiedział w środę w wywiadzie radiowym, że pokaz, na którym prokuratura prezentowała materiały monitoringu z wizyty Kaczmarka na ostatnim piętrze hotelu Marriott u Ryszarda Krazuego, przygotowany był na sprzęcie, który nie powinien być wykorzystywany do takiego celu.

Biernacki powiedział, że Polska otrzymała ten sprzęt dla działań antyterrorystycznych. "Polska otrzymała najprawdopodobniej ten system informatyczny do całkiem innych celów. W Polsce zostało to wykorzystane do sprawy polityczno-przestępczej" - ocenił.

Nie chciał wyjaśnić skąd dostaliśmy ten system. "I tak powiedziałem o jedno słowo za dużo" - podkreślił.

Według informacji, na które powołuje się Radio ZET, program ten to najnowsze osiągnięcie informatyków służb specjalnych jednego z państw. Został nam niedawno podarowany za pomoc, jakiej udzieliły polskie służby. Obecnie ma go tylko kilka krajów; program wychwytuje konkretne rysy twarzy i umożliwia śledzenie danej osoby.

Według Radia ZET, wykorzystanie programu podczas prezentacji prowadzonej przez prokuratora Jerzego Engelkinga wywołało skandal w międzynarodowym środowisku służb specjalnych, a przedstawiciele dwóch sojuszniczych krajów interweniowali u naszych władz.

W wywiadzie z początku lutego dla "Gazety Wyborczej" szef ABW Krzyszof Bondaryk mówił, że prezentację podczas konferencji prasowej nt. pobytu Kaczmarka w Marriotcie przygotowało ABW. Według informatora cytowanego w środę przez Radio ZET, w trakcie kontroli w ABW znaleziono oryginał prezentacji.

"Przede wszystkim jest to problem w relacjach międzynarodowych, że nie dotrzymano warunków umowy na jakich to zostało użyczone. Nie sądzę, żeby to było zabronione przez prawo w sensie użycia tego jako środka do zdobycia pewnego materiału dowodowego" - powiedział Wasserman w środę dziennikarzom w Sejmie.

Zdaniem Wassermana, istotne jest, czy ten program "był klauzulowany". "Inaczej mówiąc, czy mieścił się on w pojęciu tego typu informacji, wiedzy i dokumentów, o których ustawa o ochronie informacji tajnych mówi, że są objęte poszczególnymi rodzajami tajemnic" - dodał.

"Jeśli tak, to jest to problem do przyjrzenia się, czy nie doszło do naruszenia prawa. Jeśli nie, w ostatnim punkcie, to ja tutaj nie widzę nadużycia, nie widzę tutaj przekroczenia prawa w tym przypadku" - uważa b.koordynator ds. służb.

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie komentuje sprawy. Nie chciał się wypowiadać na ten temat także przewodniczący sejmowej komisji ds. służb specjalnych Janusz Zemke (LiD).

Olejniczak przeprosi posłankę PiS

Szef klubu LiD Wojciech Olejniczak zobowiązał się przeprosić posłankę PiS Marię Nowak za to, że nazwał ją "bezczelnym kłamcą" - poinformował PAP szef sejmowej komisji etyki Sławomir Rybicki (PO) po jej środowym posiedzeniu.

Przeprosić zamierza również poseł PO Tomasz Tomczykiewicz. Tym razem nie chodzi o konkretnego posła, a cały PiS, którego rządy zostały przez polityka Platformy określone mianem "stalinizmu XXI wieku".

W związku z deklaracjami, jakie złożyli obaj politycy przed komisją na jej tajnym posiedzeniu, komisja etyki zdecydowała się zawiesić postępowanie w tych sprawach.

Olejniczak użył sformułowania pod adresem posłanki PiS 19 grudnia ub.r., podczas debaty sejmowej przed powołaniem komisji śledczej do wyjaśnienia okoliczności śmierci b. posłanki SLD Barbary Blidy.

W trakcie debaty Nowak zarzuciła Olejniczakowi, że Blida zwierzała się jej, iż została wykreślona z list SLD do Sejmu w 2005 r. Wówczas szef Klubu LiD wyszedł na trybunę sejmową i nazwał ją "bezczelnym kłamcą".

Nowak powiedziała w środę PAP, że będzie usatysfakcjonowana przeprosinami i zrezygnuje z domagania się ukarania Olejniczaka przez komisję etyki.

Podkreśliła jednak, że w związku z tym, iż słowa wypowiedziane przez polityka lewicy były transmitowane przez telewizję, przeprosiny również muszą mieć formę publiczną. Nie określiła jakiej dokładnie formy będzie się domagała.

Wniosek przeciwko Tomczykiewiczowi złożył szef klubu PiS Przemysław Gosiewski. Polityk PO użył sformułowania o "stalinizmie" 6 grudnia ub.r. w trakcie sejmowej debaty nad wnioskiem o powołanie komisji śledczej ws. okoliczności śmierci Blidy.

Mówiąc o atmosferze jaką - jego zdaniem - wytworzono wokół Blidy, powiedział: "takimi metodami rządził PiS". "Poprzez swoich funkcjonariuszy z prokuratorem generalnym Zbigniewem Ziobrą na czele. Stalinizm XXI wieku, rządzenie poprzez strach" - mówił wówczas Tomczykiewicz.

Rzecznik klubu PiS Mariusz Kamiński uznał chęć złożenia przeprosin przez Tomczykiewicza za dobry gest. "Myślę, że zrozumiał, że słowa te były zupełnie niepotrzebne" - ocenił Kamiński. Dodał, że klub PiS nie będzie się domagał szczególnej formy przeprosin, a zadowoli się "zwykłym przepraszam".

Jednak mimo ewentualnych przeprosin klub PiS będzie się też domagał, by Tomczykiewicz został w jakiś sposób ukarany przez komisję etyki. "Uważamy, że komisja etyki jest od tego, by właśnie w takich sprawach reagowała i myślę, że chociażby upomnienie należy się posłowi" - oświadczył rzecznik klubu PiS.

Umorzono postępowanie wobec ekologów

Krakowska prokuratura umorzyła postępowanie wobec ekologów, którzy protestowali w zeszłym roku w Krakowie przeciw zanieczyszczaniu Bałtyku. Wtargnęli oni do hotelu, gdzie odbywała się międzynarodowa konferencja ministrów środowiska.

"Postępowanie zostało umorzone w związku ze znikomym stopniem społecznej szkodliwości" - powiedział PAP w środę prokurator rejonowy dla Krakowa-Podgórza, Jacek Para.

Aktywiści Greenpeace dostali się do krakowskiego hotelu, w którym w listopadzie ub. roku odbywała się konferencja ministrów środowiska państw nadbałtyckich i wywiesili na budynku wielki plakat z napisem, mówiącym że Bałtyk jest zanieczyszczony i nadmiernie eksploatowany. Zdaniem ekologów, Bałtycki Plan Działań HELCOM, który miał zostać przyjęty podczas spotkania ministrów, nie chronił Bałtyku.

Po blisko godzinie, na skutek interwencji policji, plakat zwinięto. Policja zatrzymała siedmioro uczestników pikiety. Zarzucono im wtargnięcie do hotelu, czyli tzw. naruszenie miru domowego. Grozi za to kara grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do roku.

Prokuratura jednak uznała, że działania ekologów cechował znikomy stopień społecznej szkodliwości, i umorzyła postępowanie. Decyzja o umorzeniu nie jest jeszcze prawomocna.

Premier: rząd popiera abolicję podatkową

Premier Donald Tusk zadeklarował, że jego rząd jest zdeterminowany, aby doprowadzić do sytuacji, w której Polacy pracujący za granicą zostaliby zwolnieni z obowiązku płacenia w Polsce podatku od dochodów uzyskanych w innych krajach.

"Będziemy chcieli sfinalizować kwestię abolicji" - podkreślił Tusk podczas środowej konferencji prasowej w Warszawie.

"Jest możliwość ustawowa i równocześnie badamy drugą ścieżkę, która może zadziałać skuteczniej - indywidualne, w skali masowej, poprzez decyzje samego ministerstwa finansów i skarbówki - odstąpienie od ściągnięcia podatków. Ta alternatywa jest realna" - powiedział szef rządu.

Jak dodał, spotkał się już w tej sprawie z ministrem finansów Jackiem Rostowskim.

Tusk powiedział, że w niczym nie przeszkadza mu fakt, że projekt o abolicji podatkowej złożył klub LiD. "Mnie jest zupełnie obojętne, kto składa projekty. Zobaczymy co najskuteczniej ochroni Polaków od skutków podwójnego opodatkowania i to rozwiązanie na pewno w tym roku wprowadzimy w życie" - podkreślił.

Jak ocenił, projekt LiD spełnia zapowiedź Platformy.

Posłowie LiD chcieli, by Sejm zajął się ich projektem abolicji podatkowej jeszcze na obecnym posiedzeniu. Projekt nowelizacji ustawy o PIT zakłada, że Polacy pracujący za granicą w latach 2002- 2006 zostaliby zwolnieni z zapłaty podatku w Polsce od dochodów uzyskanych za granicą.

Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski poinformował jednak rano posłów, że projekt ten może zostać rozpatrzony ewentualnie dopiero na następnym posiedzeniu - za 3 tygodnie. Przekonywał, że chodzi o to, aby tak ważne zmiany w podatkach odbyły się w ramach "całościowego projektu". Dlatego - mówił - warto poczekać 2-3 tygodnie na stanowisko rządu i wtedy projekty koalicji rządowej oraz LiD rozpatrywane będą razem.

Do tej sprawy ponownie odniósł się na późniejszej konferencji prasowej szef klubu LiD Wojciech Olejniczak. "Domagamy się, aby nasze prace, które rozpoczęliśmy w tej kadencji nie były blokowane" - oświadczył Olejniczak. Jak dodał, dotyczy to nie tylko abolicji podatkowej, ale też m.in. projektów noweli ustawy o Trybunale Konstytucyjnym oraz o przekazaniu dodatkowych środków na leczenie chorób psychicznych i uzależnień.

"Apeluję jeszcze raz do marszałka, aby nasze projekty były pilnie procedowane, abyśmy mogli je uchwalić" - dodał Olejniczak.

Szkolnym mundurki już nie będą obowiązkowe

Od przyszłego roku szkolnego szkoły będą mogły zdecydować czy uczniowie mają chodzić w mundurkach. PO chce znieść wprowadzony przez Romana Giertycha obowiązek noszenia mundurków przez uczniów szkół podstawowych i gimnazjów.

Platforma złożyła u marszałka Sejmu projekt noweli ustawy o systemie oświaty. Zapisano w nim, że to nie minister, a dyrektor szkoły w porozumieniu z radą rodziców, radą pedagogiczną i samorządem uczniowskim ma decydować o zasadach ubierania się w szkole.

"Nie chcemy ani ubierać uczniów na siłę, ani na siłę ich rozbierać. Przez ten rok, kiedy są obowiązkowe mundurki, rodzice i uczniowie będą mieli możliwość podjęcia odpowiedzialnych decyzji" - mówiła na środowej konferencji prasowej w Sejmie Domicela Kopaczewska (PO).

Zgodnie z projektem, dyrektor może - ale nie musi - po uzyskaniu pozytywnej opinii rady rodziców i rady pedagogicznej wprowadzić obowiązek noszenia mundurków. Z wnioskiem o wprowadzenie mundurków może wystąpić rada szkoły, rada rodziców, rada pedagogiczna albo samorząd uczniowski.

Wzór mundurków oraz zasady jego noszenia określać ma statut szkoły. Także w szkołach, które mundurków nie wprowadzą, statut określi zasady ubierania się uczniów na terenie szkoły.

W projekcie nie wpisano, że zmiany mają obowiązywać od września, ale - jak zadeklarowała Kopaczewska - intencją Platformy jest, by nowela zaczęła obowiązywać od przyszłego roku szkolnego.

Projekt likwiduje też zapisy ograniczające szkole swobodny dobór podręczników i programów dostępnych na rynku. Projekt skreśla m.in. zapisy limitujące do trzech zestaw podręczników dla danych zajęć edukacyjnych. Skreślono też zapis stanowiący, że szkolny zestaw programów nauczania i szkolny zestaw podręczników obowiązuje przez trzy lata szkolne, a ewentualna ich zmiana nie może nastąpić w trakcie roku szkolnego.