środa, 12 marca 2008

PiS forsuje własną wersję ustawy ws. ratyfikacji Traktatu z Lizbony

PiS zgłosi w formie poprawki własny projekt ustawy wyrażającej zgodę na ratyfikację Traktatu z Lizbony. PiS chce gwarancji, że zmiana zapisów traktatu będzie wymagała szerokiej zgody politycznej: parlamentu.

Łyżwiński pozostanie w areszcie

Podejrzany w tzw. seksaferze w Samoobronie były poseł tej partii Stanisław Łyżwiński pozostanie w areszcie - zdecydował w środę łódzki sąd apelacyjny.

Komorowski: UE nie jest celem samym w sobie

Wejście w życie Traktatu Lizbońskiego pomoże Unii Europejskiej mieć wspólne stanowisko w sprawach zagranicznych - zgodzili się uczestnicy konferencji "Traktat z Lizbony - ratyfikacja i jej konsekwencje"

Prezydent: władza wymiaru sprawiedliwości jest olbrzymia

Zdaniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, władza wymiaru sprawiedliwości w Polsce jest olbrzymia. "Stopień odseparowania władz też przekracza to, co jest w licznych krajach europejskich standardem" - powiedział prezydent, który w środę bierze udział w corocznym zgromadzeniu sędziów TK.

wtorek, 4 marca 2008

Zatrzymano podejrzanych o handel ludźmi

Cztery osoby, podejrzane o handel ludźmi i czerpanie korzyści z nierządu, zatrzymali funkcjonariusze opolskiej policji i sudeckiego oddziału Straży Granicznej - powiedział we wtorek PAP rzecznik opolskiej policji, kom. Maciej Milewski.

Podejrzanych zatrzymano na Dolnym Śląsku - m.in. w jednej z tamtejszych agencji towarzyskich. "Grupa zajmowała się handlem ludźmi, stręczeniem do nierządu oraz czerpaniem z niego korzyści. Szacujemy, że przez agencję przewinęło się kilkadziesiąt kobiet" - zaznaczył Milewski.

Jak ustaliła policja, grupa działała na terenie województw opolskiego i dolnośląskiego od 2003 roku.

Wśród zatrzymanych jest lekarz, któremu zarzucono wielokrotne dokonywanie nielegalnych zabiegów aborcji. Grozi mu kara do 8 lat więzienia. Pozostałym zatrzymanym grożą kary pozbawienia wolności do co najmniej 3 lat.

Zatrzymanie to efekt trwających ponad rok wspólnych działań policji i Straży Granicznej.

11-miesięczny Jaś jest już Polakiem!

Chory na mukowiscydozę 11-miesięczny Jaś, którego matka jest Białorusinką, otrzymał polskie obywatelstwo. We wtorek dokument poświadczający ten fakt podpisał wojewoda pomorski Roman Zaborowski.


"Status chłopca został już prawnie przesądzony. Prawdopodobnie rozpocznie się teraz poszukiwanie rodziny zastępczej. Już się zgłaszają rodziny, które chcą go adoptować, ale oczywiście, z racji tego, że chłopiec jest chory, adopcja nie może być dziełem przypadku" - powiedział Zaborowski.

Chłopczyk - nazwany Jasiem (jego prawdziwe imię i nazwisko to Paweł Iwanow) - urodził się na początku kwietnia ub. roku w Lublinie. Jego matka zrzekła się dziecka tuż po jego urodzeniu. Opiekunem zastępczym została młoda kobieta z Gdyni, która po pewnym czasie zrezygnowała z opieki nad dzieckiem.

O deportację dziecka do Białorusi wystąpiły władze tego kraju. Lubelski sąd wydał nawet decyzję o wydaniu chłopca, lecz została ona wstrzymana na wniosek prokuratury. Polskie media opisujące historię dziecka wyrażały obawy, że chłopczyk na Białorusi nie będzie miał należytej, specjalnej opieki wymaganej przy jego chorobie.

W poniedziałek Polak, mieszkaniec Lubelszczyzny, uznał Jasia za swego syna. To pozwoliło uznać chłopca za obywatela Polski, a tym samym dać mu szansę na pozostanie w naszym kraju. Mężczyzna zapowiedział jednocześnie, że zamierza zrzec się praw rodzicielskich, gdyż nie stać go na utrzymanie i leczenie tak chorego dziecka.

Chłopczyk przebywa w szpitalu dziecięcym w Gdańsku. Trafił tam przed trzema tygodniami, gdy jeszcze obowiązywała decyzja o jego deportacji. Lekarze mieli zbadać czy stan chłopca pozwala na dłuższą podróż. Ponieważ stwierdzili u dziecka infekcję, zdecydowali się zatrzymać je w szpitalu.

"W tej chwili stan chłopca jest na tyle dobry, że w tym tygodniu może już opuścić placówkę" - powiedział we wtorek PAP Franciszek Bronk, wicedyrektor Miejskiego Ośrodka Opieki Społecznej w Gdyni, który sprawuje formalną pieczę nad dzieckiem oraz gdynianką - jego tymczasową opiekunką.

Po wyjściu ze szpitala chłopiec trafi właśnie do 24-letniej mieszkanki Gdyni. Wprawdzie kobieta nie chce już być rodziną zastępczą dla chłopca, podjęła się jednak opieki nad dzieckiem do momentu, aż zostanie uregulowana jego sytuacja prawna.

Matka Jasia zwróciła się do wojewody lubelskiego z prośbą o zalegalizowanie swojego pobytu w naszym kraju. W piśmie do wojewody napisała m.in., że w Polsce przebywa od 1996 r. Ma troje dzieci, z których dwójka urodziła się w Lublinie i zna tylko język polski, chodzi do lubelskich szkół. Kobieta nie chce wracać na Białoruś w obawie przed szykanami.

Buzek złożył oświadczenie lustracyjne

Eurodeputowany PO Jerzy Buzek poinformował we wtorek, że osobiście złożył oświadczenie lustracyjne w Państwowej Komisji Wyborczej, ponieważ poprzednie, które wysłał pocztą, nie dotarło w wyznaczonym terminie, czyli do 19 lutego.

Dyrektor zespołu prawnego w Krajowym Biurze Wyborczym przy PKW Beata Tokaj w rozmowie z PAP potwierdziła, że oświadczenie lustracyjne Jerzego Buzka wpłynęło do Komisji we wtorek.

"Oświadczenie lustracyjne złożyłem w terminie. Ponieważ z niewyjaśnionych przyczyn nie dotarło ono do Państwowej Komisji Wyborczej, złożyłem dzisiaj wniosek powtórnie, bezpośrednio w siedzibie Państwowej Komisji Wyborczej" - oświadczył były premier w komunikacie przesłanym we wtorek PAP.

Poza oświadczeniem Buzka, PKW nie otrzymała na czas oświadczeń dwóch innych eurodeputowanych: Bronisława Geremka (PD) i Marka Siwca (SLD). Beata Tokaj poinformowała w poniedziałek PAP, że Geremek przysłał 15 lutego list do Komisji, w którym informuje, że nie złoży oświadczenia. Siwiec natomiast nie przysłał żadnego wyjaśnienia, ale w poniedziałek w rozmowie z PAP zapewnił, że "w normalnym trybie" pocztą przekazał PKW oświadczenie. Sprawę zamierza wyjaśniać.

PKW wysłała do europosłów zawiadomienia o konieczności składania oświadczeń w listopadzie, po wejściu w życie nowelizacji ustawy lustracyjnej. Mieli oni trzy miesiące na odesłanie oświadczeń. Termin ten minął 19 lutego.

Europosłowie, którzy nie wypełnili obowiązku złożenia oświadczenia, nie stracą jednak mandatów. W ustawie lustracyjnej nie ma już przepisów, które by to przewidywały. Zostały zakwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny.

Tragedia na Sanie: 3 lata dla dyspozytora

Na karę trzech lat więzienia skazał we wtorek Sąd Okręgowy w Kielcach Stanisława Ż., dyspozytora spływu Sanem, podczas którego utonęło pięć osób. Sąd uznał go winnym nieumyślnego spowodowanie katastrofy w ruchu wodnym, zagrażającej życiu i zdrowiu wielu osób.

Do wypadku doszło 30 kwietnia 2005 roku na Podkarpaciu. W spływie Sanem uczestniczyło 27 nauczycieli i pracowników Zespołu Szkół Zawodowych nr 1 w Kielcach, którzy czterema łodziami płynęli z Sanoka do Międzybrodzia. W Trepczy jedna z łodzi zaklinowała się w gałęziach drzewa. W nią uderzyła kolejna łódź, a osoby nią płynące wpadły do wody. Utonęły cztery nauczycielki i młody flisak.

Decyzją sądu dyspozytor spływu musi zapłacić poszkodowanym w wypadku osobom zadośćuczynienia w kwocie od 500 do trzech tysięcy zł.

Drugi z oskarżonych, inspektor nadzoru z Urzędu Żeglugi Śródlądowej w Krakowie Marian K., został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata za niedopełnienie obowiązków.

W uzasadnieniu wyroku przewodniczący składu orzekającego Marek Stempniak powiedział, że do tragedii doszło z wielu powodów, ale pierwszym była decyzja o spływie Sanem w dniu, kiedy wodowskaz pokazywał przekroczony stan ostrzegawczy, woda płynęła szybkim nurtem, a niektórzy przewoźnicy i uczestnicy zgłaszali obawy.

Według sądu organizator nie obsadził łodzi doświadczonymi przewoźnikami. Dowodem na to jest "fatalna akcja ratunkowa" - w jej trakcie m.in. jeden z flisaków polecił kobietom trzymającym się burt łodzi, by puściły łódź i po dnie przeszły do brzegu; porwał je nurt rzeki. Załogi nie skorzystały z rzutek, by ratować nauczycielki; przewoźnicy mieli problemy ze sterowaniem łodziami. Młody flisak utonął z powodu braku umiejętności i doświadczenia.

Zdaniem sądu dyspozytor spływu wykazał się nie tylko brakiem szacunku dla bezpieczeństwa pasażerów, ale także brakiem szacunku dla żywiołu i rażącym brakiem wyobraźni. Według sędziego turyści mieli prawo oczekiwać, że organizator zapewni im bezpieczeństwo, on tymczasem nie wyposażył łodzi w kamizelki ratunkowe, a liczba rzutek i kół ratunkowych była niewystarczająca.

Pomimo że oskarżony dotychczas prowadził nienaganny tryb życia, a przestępstwo ma charakter nieumyślny, zdaniem sądu ze względów prewencyjnych i dla kształtowania świadomości karnej społeczeństwa kara wobec Stanisława Ż. nie może być łagodniejsza.

Inspektora z Urzędu Żeglugi Śródlądowej sąd skazał za to, że nie przeprowadzał w firmie organizującej spływy Sanem np. nie zapowiadanych kontroli oraz nie egzekwował obowiązku wyposażenia łodzi w środki ratunkowe. Zdaniem sędziego kara w zawieszeniu dla Mariana K. będzie wystarczającym ostrzeżeniem dla niego i innych funkcjonariuszy publicznych, którzy wykonując swoje obowiązki "idą na łatwiznę".

Wyrok jest nieprawomocny. Obrońcy obu oskarżonych zapowiedzieli apelacje. "W wielu punktach uzasadnienia sąd bardzo krytycznie odnosił się do zachowania przewoźników, dowódców łodzi, wytykał ich błędy, które doprowadziły do tragedii, tymczasem ci przewoźnicy nie są objęci zarzutami" - powiedział PAP obrońca dyspozytora mec. Edward Rzepka.

Nie będzie dymisji za katastrofę CASY

Nie przewidywałem i nie przewiduje zmian na stanowisku dowódcy Sił Powietrznych - tak szef MON Bogdan Klich odniósł się w rozmowie z PAP do doniesień "Rzeczpospolitej" o planowanym odwołaniu z tego stanowiska gen. Andrzeja Błasika.

"To kompletna bzdura. Nie przewidywałem i nie przewiduję żadnych zmian na stanowisku dowódcy Sił Powietrznych. Pan gen. Błasik wykonuje swoje zadania w sposób właściwy, co więcej, mam do niego zaufanie" - powiedział we wtorek PAP minister Klich.

Rozmówcy "Rz" twierdzili, że już w piątek został podpisany wniosek o dymisję Błasika, który ma trafić na biurko prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To on, jako zwierzchnik Sił Zbrojnych, powołuje i odwołuje dowódców rodzajów wojsk na wniosek ministra obrony. Sugerowali, że przyczyną dymisji może być katastrofa wojskowego samolotu CASA, w której 23 stycznia zginęło 20 lotników i, że takiego pretekstu szukano od "pewnego czasu".

"Bynajmniej ta katastrofa pod Mirosławcem nie obciąża konta generała. Traktuję tę informację podaną dzisiaj przez +Rzeczpospolitą+ jako kolejną intrygę, której efektem zamierzonym miałoby być podważanie mojego zaufania do dowódcy sił powietrznych. Ale ponieważ jestem odporny już na tego typu PiS- owskie intrygi, w związku z tym to zaufanie pozostaje niezmienne" - zaznaczył odnosząc się do tych informacji Klich.

Ukradła miliony i zgłosiła się na policję

Poszukiwana od połowy stycznia pracownica sopockiego oddziału banku Pekao SA podejrzana o przywłaszczenie kilku milionów złotych, sama zgłosiła się do prokuratury. Kobieta przyznała się do winy, została aresztowana.

"Marzena B. usłyszała zarzut przywłaszczenia 1 mln zł" - powiedziała we wtorek PAP szefowa Prokuratury Rejonowej w Sopocie Barbara Skibicka.

Prokuratura nadal bada dokumentację bankową i już dziś wiadomo, że straty będą dużo wyższe, mogą sięgnąć nawet 7 mln zł.

Prokuratura chciała zatrzymać i przesłuchać Marzenę B. już w połowie stycznia. Kobiety jednak nie można było nigdzie znaleźć. Mąż zgłosił nawet jej zaginięcie. Mimo poszukiwań, policji przez półtora miesiąca nie udało się ustalić miejsca, w którym przebywała. Prokuratura zamierzała sporządzić list gończy.

"Być może ta informacja dotarła do kobiety i spowodowała, że w końcu postanowiła ona zgłosić się sama" - dodała Skibicka.

Pieniądze, o których przywłaszczenie podejrzana jest Marzena B. pochodziły z kont klientów sopockiego oddziału banku, w którym do grudnia pracowała. Obsługiwała najzamożniejszych; w grudniu ub. r. została zwolniona w trybie natychmiastowym po tym, jak bank odkrył nieprawidłowości w dokumentach. Firma natychmiast zawiadomiła też policję oraz prokuraturę.

Pracownica inwestowała ulokowane w banku pieniądze na giełdzie. Robiła to bez wiedzy klientów, fałszując ich oświadczenia. Bessa na giełdzie sprawiła, że część zainwestowanych bezprawnie przez kobietę funduszy przepadła.

sobota, 1 marca 2008

J. Kaczyński o kryzysie polskiej inteligencji

O sposobach "przełamania kryzysu polskiej inteligencji" dyskutowali w sobotę uczestnicy zorganizowanej przez PiS konferencji intelektualistów. Prezes PS Jarosław Kaczyński wzywał do "zburzenia murów" i nadania inteligencji nowej formuły.

Zapowiedział też zwołanie "wielkiego kongresu inteligencji" - również pod auspicjami jego partii.

"To jest początek, dobry początek" - powiedział po zakończeniu sobotnich obrad J.Kaczyński.

"To jest nasze zaplecze, które będziemy rozbudowywać, będą kolejne konferencje i - jak Bóg da - mniej więcej za rok, może za półtora będzie wielki kongres inteligencji polskiej" - mówił dziennikarzom.

Konferencja "Polska inteligencja a życie publiczne po wyborach 2007" odbywała się w warszawskiej Akademii Muzycznej.

Została przygotowana przez sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta, b. ministra edukacji w rządzie PiS prof. Ryszarda Legutkę oraz senatora PiS prof. Ryszarda Terleckiego. Zgromadziła w warszawskiej Akademii Muzycznej kilkaset osób. Obecni byli także czołowi politycy PiS

Jak mówił prezes PiS, trzeba przedstawić nową formułę polskiej inteligencji. "To bardzo trudne zadanie, ale my uważamy, że ten kryzys inteligencji polskiej trzeba przełamać takimi metodami jakie są dostępne. Dać jakiś znak, jakiś sygnał, pierwsze pchnięcie, które doprowadzi, że bardzo wielu polskich inteligentów zrozumie, że można myśleć inaczej, niż to jest w tej chwili powszechnie przyjęte, narzucane" - mówił.

Jak wyjaśnił, chodzi o "różne mechanizmy wymuszania, różne ostracyzmy, które powodują, że każdy, kto myśli i mówi inaczej, może się spodziewać różnych negatywnych konsekwencji".

Kaczyński podkreślił, że sobotnia konferencja nie jest działalnością sensu stricto partyjną, ale PiS będzie brało w niej udział, będzie chciało ją "w możliwym zakresie animować, w żadnym razie nie próbując zawłaszczyć".

"My nie chcemy czynić z tego czegoś, czym partia będzie się chwaliła w kampanii wyborczej, chcemy by doszło do pewnych zmian, bez tych zmian budowa IV RP będzie bardzo trudna" -dodał.

W swoim wystąpieniu w trakcie debaty prezes PiS przekonywał, że formuła III RP jest właśnie wynikiem kryzysu polskiej inteligencji, a ten jest wynikiem kryzysu polonizmu, czyli poczucia przynależności narodowej.

Jego zdaniem, kryzys polonizmu jest w dużym stopniu konstruowany przez "suflowanie" niewłaściwego stosunku do narodu i tradycji przez środowisko lewicowej inteligencji. Podkreślił jednak, że przyczyny są znacznie głębsze i wynikają z uwarunkowań historycznych. Jego zdaniem, większą szkodę dla poczucia przynależności narodowej niż okupacja niemiecka i nawet komunizm przyniosła naszemu społeczeństwu postawa służalczości wobec narzuconej władzy. Jego zdaniem, w wolnej Polsce zaskutkowała ona syndromem inteligencji "obsługującej interesy establishmentu".

Prezes PiS apelował do inteligencji o odwagę cywilną. "Musimy próbować złamać, zburzyć pewne mury, podjąć wielki wysiłek" - powiedział. "Nie mamy wielkich środków, ale mamy głowy" - dodał i zacytował marszałka Józefa Piłsudskiego, który mawiał, że jeśli "nie ma czym bić w mur, to bijmy głową".

Sporo miejsca podczas debaty jej uczestnicy poświęcili określeniu zadań jakie stoją obecnie przed polską inteligencją. Historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Andrzej Nowak podkreślił, że najważniejsze z nich to "obrona prawdy, wolności i rozumu". Jak tłumaczył inteligencja powinna bronić prawdy i dochodzenia do niej, gdyż w Polsce tak jak w krajach całej cywilizacji zachodniej, dochodzi do cynicznego manipulowania rzeczywistością, zwłaszcza poprzez media.

Zadaniem inteligencji - mówił Nowak - jest także obrona standardów, m.in. "standardów zmagania się z rzeczywistością". Jak zaznaczył, dorosłym ludziom nie trzeba pokazywać świata w sposób uproszczony - tak jak jego zdaniem robi obecny rząd - tylko podawać fakty, z których oni sami potrafią wyciągać wnioski. Według Nowaka, rolą inteligencji jest także pokazywanie alternatyw dla decyzji rządzących.

Socjolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego prof. Zdzisław Krasnodębski mówił, że "inteligencja powinna zająć się inteligentnym myśleniem", gdyż teraz zapanowała w Polsce era bezmyślności. Jego zdaniem, obecnie młodzi ludzie mimo, że mają możliwość swobodnego poruszania się po świecie, co raz mniej rozumieją rzeczywistość, widzą tylko jej powierzchnię, dlatego zadaniem uczących ich jest m.in. praca nad tym by uodpornić ich, tak by stali się odporni, krytyczni wobec mód intelektualnych i mieli swoje zdanie.

Literaturoznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego, były wiceminister edukacji Andrzej Waśko mówił, że przy uczeniu w szkole trzeba kłaść nacisk na przedmioty humanistyczne, naukę historii i literatury, czytanie tekstów i umiejętność wyciągania z nich wniosków, która można wykorzystywać w życiu. Według niego, dzięki takiemu poznawaniu własnej kultury poznaje się jej kod kulturowy i miejsce jej w świecie. Jak mówił Waśko, gdy postrzega się własny kraj, jego kulturę i historię jako centrum własnego świata łatwiej jest poznawać resztę świata. "Postrzeganie swego świata jako peryferyjny obniża poczucie wartości i powoduje niską samoocenę, to zaś prowadzi do podatności na manipulacje socjotechniczne" - dodał.

Z kolei socjolog z Polskiej Akademii Nauk prof. Barbara Fedyszak- Radziejowska zauważyła, że "w Polsce jest 10 proc. ludzi z wyższym wykształceniem; na wsi około 5 proc. w miastach ok. 15 proc. To nie jest dużo". Jednocześnie zauważyła, że inteligencja jest rodzajem polskiej elity. "To faktycznie swoista społeczność, o pewnych szczególnych poglądach, jest grupą, która na tle reszty społeczeństwa się wyróżnia. Ma nieprawdopodobną przewagę w debacie publicznej, w kształtowaniu młodych ludzi, to przecież inteligencja jest w szkołach, na uczelniach, w mediach, to inteligencja pełni rolę ekspertów. Jednym słowem nie ma ucieczki od odpowiedzialności" - powiedziała Fedyszak-Radziejowska.

J.Kaczyński przekonywał, że sobotnia konferencja "może mieć ogromne znaczenie i może być wspominana przez historyków, jeśli będzie zaczynem pewnego przedsięwzięcia, które będzie zmierzało do tego by przedłożyć polskiej inteligencji nową formułę". Prezes PiS przekonywał, że warto spróbować to zrobić, "przełamując przy tym różnego rodzaju ograniczenia i tabu, które ograniczają dyskurs publiczny".

Przed konferencją prof. Legutko powiedział PAP, że "w ciągu ostatnich dwóch lat doszło do swoistej uzurpacji słowa +inteligencja+ i faktycznie pewna część tego środowiska uznała się za jedynych i wyłącznych przedstawicieli tego środowiska inteligencji polskiej i zakrzyczała - mówiąc brutalnie - resztę. Zakrzyczeni już mieli dość i postanowili się spotkać". Wśród kilkuset uczestników konferencji - według niego - przeważają "akademicy, profesorowie, adiunkci wyższych uczelni". "Zainteresowanie jest ogromne, nawet nie przypuszczaliśmy że będzie tak wielkie" - ocenił.

Według Legutki, konferencja jest "początkiem czegoś, co można by nazwać długofalowym projektem namysłu nad Rzeczpospolitą".

"To nie tylko spotkania, ale również zespoły analityczne, koncepcyjne, które mam nadzieję z tego spotkania się wyłonią" - powiedział.

Otwierając konferencję Legutko powiedział z kolei, że przed polską inteligencją nadal stoi zadanie stworzenia nowej formuły państwa, alternatywnej dla tej panującej po 1989 roku. Według niego, poprzednia koncepcja została skompromitowana w roku 2005 roku i od tego czasu nie stało się nic, co unieważniałoby tę diagnozę. W jego opinii, ostatnie wybory nie przyniosły żadnego nowego bodźca rozpoczętym dwa lata wcześniej (po wygranej PiS) zmianom. I dlatego - jak mówił - zadanie, które realnie stanęło przed polską inteligencją w roku 2005, nadal czeka na realizację.

Natomiast senator Terlecki odczytał apel, w którym uczestnicy konferencji postulują wstrzymanie prac nad znajdującym się w Sejmie projektem nowelizacji ustawy medialnej oraz utrzymanie abonamentu. Jak mówił, projekt nowelizacji zakłada "rozciągnięcie władzy rządu nad mediami publicznymi".

W piątek po kilkugodzinnej, burzliwej debacie przygotowany przez PO projekt zmieniający dotychczasową ustawą o radiofonii i telewizji trafił do dalszych prac w komisjach. PO i LiD zgłosiły kilka poprawek, które znacząco zmieniają kształt projektu. PiS wnioskowało o odrzucenie go w całości.

"Wiarygodność Dochnala całkowicie zerowa"

Prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział w sobotę, że ani on, ani b.minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro "nie mieli nic wspólnego" z tym, jak długo przebywał w areszcie b.lobbysta Marek Dochnal. Ocenił też, że wiarygodność Dochnala jest "całkowicie zerowa".

W sobotnim wywiadzie dla RMF FM i "Newsweeka" b.lobbysta mówił m.in., że można postawić tezę o tym, że ekipa PiS trzymała go tak długo w areszcie, by chronić interesy Ryszarda Krauzego w Kazachstanie. Zasugerował, że chodzi o to, że Krauzemu zależało na polach naftowych, którymi wcześniej on sam był zainteresowany.

"Proszę zauważyć, że Zbigniew Ziobro - ówczesny minister sprawiedliwości - żywo interesował się moją sytuacją. Są nawet ślady ingerencji w przebieg śledztw. Chciał je ukierunkowywać -to jest taka bardzo bezpośrednia ingerencja. W rozmowie z pewnym dziennikarzem powiedział prywatnie, że każdy dzień mojego pobytu w areszcie jest bardzo ważny dla PiS" - mówił Dochnal.

"Bardzo bym prosił, by nie pytać mnie o twierdzenia tego pana, którego wiarygodność jest całkowicie zerowa" - powiedział J.Kaczyński pytany o sprawę przez dziennikarzy po konferencji intelektualistów PiS.

"Ja nie wiem, dlaczego tak długo (Dochnal) siedział w areszcie, nie miałem z tym nic wspólnego, nigdy w życiu jako premier nie rozmawiałem o panu Dochnalu" - podkreślił J.Kaczyński.

Dopytywany, czy minister Ziobro także nie miał z tym nic wspólnego, odparł: "z całą pewnością nie miał z tym nic wspólnego".

"Twórczość pana Dochnala po opuszczeniu więzienia jest rzeczywiście bogata, ale radziłbym do wszystkich jej elementów podchodzić w z wielkim dystansem" - zaznaczył prezes PiS.

Dochnal spędził w areszcie ponad 3 lata. Wyszedł na wolność 31 stycznia. Prokuratura domagała się kolejnego przedłużenia mu aresztu - do 31 maja - jednak warszawski sąd okręgowy nie uwzględnił tego wniosku. Znany lobbysta został aresztowany we wrześniu 2004 r. w związku ze śledztwem prowadzonym wspólnie przez Prokuraturę Apelacyjną w Łodzi i łódzką ABW, dotyczącym "korupcji funkcjonariuszy pełniących funkcje publiczne". Chodziło o korumpowanie b. "barona" SLD w Łódzkiem i b. posła Andrzeja Pęczaka. Potem był aresztowany za przestępstwa gospodarcze.

Pierwsze z tych śledztw zakończyło się już aktem oskarżenia. Ciągle toczy się drugie, prowadzone już przez prokuraturę w Katowicach, w którym lobbysta jest podejrzany o pranie brudnych pieniędzy - według nieoficjalnych informacji chodzi o 70 mln zł - a także przestępstwa przeciwko dokumentom i udział w obrocie środkami odurzającymi.

Inne, ciągle prowadzone postępowania, w których pojawia się nazwisko lobbysty, dotyczą m.in. prywatyzacji Cementowni Ożarów, Polskich Hut Stali oraz zamiarów prywatyzacji Rafinerii Gdańskiej. Reszta wyodrębnionych wątków dotyczy sprawy darczyńców Fundacji "Porozumienie bez Barier" Jolanty Kwaśniewskiej oraz ułaskawienia w 1999 r. przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego Petera Vogla, skazanego za mord na kobiecie.

Wichura łamie drzewa jak zapałki

Połamane drzewa, zerwane dachy i uszkodzone trakcje kolejowe - to efekty orkanu Emma, który od soboty rano szaleje nad Polską. Synoptycy ostrzegają: główne uderzenie orkanu nastąpi w nocy z soboty na niedzielę.

Jak informowała PAP w sobotę po południu Państwowa Straż Pożarna, większość z kilkuset interwencji strażaków, dotyczyła usuwania połamanych przez wichurę drzew.

Zdarzały się poważniejsze akcje jak np. na obwodnicy Krakowa, gdzie wichura przewróciła ciężarówkę ze styropianem. Z powodu konieczności usunięcia samochodu, policja wprowadziła tam ruch wahadłowy. W Przeciszowie i Brzeszczach wiatr zerwał dachy na budynkach mieszkalnych.

Bardzo silny wiatr daje się w sobotę we znaki w rejonie Beskidów. W wielu miejscach zerwane są dachy domów. Do strażaków wciąż napływają kolejne zgłoszenia o połamanych drzewach, które leżą na drogach. Sporo pracy mają energetycy; awarie wywołane przez wiatr występują niemal wszędzie, najwięcej na Śląsku Cieszyńskim.

Z informacji strażaków wynika, że najtrudniejsza sytuacja jest w powiecie oświęcimskim i na Śląsku Cieszyńskim.

W sobotę w południe prędkość wiatru na Kasprowym Wierchu nie przekraczała 100 km/godz., a w Zakopanem 50 km/godz. Kulminacji huraganu Emma w Tatrach i na Podhalu spodziewana jest w nocy z soboty na niedzielę - poinformował PAP kierownik stacji hydrologiczno - meteorologicznej IMGW w Zakopanem, Michał Furmnek.

Według Furmanka, w górach w nocy z soboty na niedzielę wiatr w porywach może osiągać około 150 km/godz., a na Podhalu nie powinien przekroczyć 120 km/godz.

Jego zdaniem, docierając na Podhale, huragan osłabnie i nie osiągnie prędkości takiej jak w 1968 roku. Wtedy na Kasprowym Wierchu zanotowano porywy ponad 300 a w Zakopanem około 250 km/godz.

W Świętokrzyskiem straż pożarna interweniowała tam po południu ponad 20 razy. Na budynku mieszkalnym w Zagórzycach w pow. kazimierskim i w Parszowie (pow. starachowicki) targane silnym wiatrem drzewo uszkodziło poszycie dachu, a w Królewicach (Kazimierskie) strażacy pomagali stabilizować naruszoną konstrukcję dachu na budynku dopiero wznoszonym.

W kilkunastu miejscach usuwano z dróg odłamane konary i przewrócone drzewa. W Suchedniowie przy ul. Bodzentyńskiej wyrwane przez nawałnicę drzewo uszkodziło linię energetyczną. Alarm przeciwpowodziowy ogłoszono w sobotę w Jeleniej Górze (Dolnośląskie). Poziom wody w rzece Kamienna, przepływającej przez miasto, w czterech miejscach przekroczył stan alarmowy o 16 cm. W regionie wieje silny wiatr, dochodzący do 80-100 km na godzinę.

Woda podniosła się także w innych rejonach woj. dolnośląskiego: w Szalejowie, Bystrzycy Kłodzkiej, Kowarach, Jakuszycach i Piechowicach.

Jak poinformował PAP w sobotę Marian Sierko z centrum zarządzania kryzysowego Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego, prezydent Jeleniej Góry ogłosił alarm przeciwpowodziowy dla całego miasta.

Dwa promy - "Galileusz" i "Kopernik" - z obawy przed nadejściem orkanu Emma nie wyszły w sobotę w morze ze Świnoujścia - poinformowano PAP w Wojewódzkim Centrum Zarządzania Kryzysowego w Szczecinie. godzinę.

Na Górnym Śląsku najwięcej interwencji strażacy notują w okolicach Gliwic, Sosnowca i na południu regionu.

Na terenie gliwickiego Zakładu Linii Kolejowych odnotowano sześć awarii, ekipy usuwają je korzystając z czterech pociągów sieciowych. Drzewa spadły na m.in. trakcję kolejową w Gliwicach- Łabędach.

Do utrudnień w ruchu pociągów doszło też na towarowym szlaku Żory- Warszowice oraz Olza-Wodzisław, Rudziniec-Sławięcice, Ruda-Zabrze i Orzesze Jaśkowice-Czerwionka. Zwłaszcza awaria na tym ostatnim odcinku to duży kłopot - to bardzo uczęszczana trasa, a prowadzi tamtędy tylko jeden tor.

Do kilku awarii doszło też na terenie katowickiego Zakładu Linii Kolejowych. Służbom kolejowym udało się już przywrócić ruch na szlaku Sól-Zwardoń, trwa usuwanie uszkodzeń trakcji pomiędzy Solą a Rajczą i Wisłą Głębce-Wisłą Uzdrowisko.

Dwa promy nie wyszły w morze z obawy wichurą

Dwa promy - "Galileusz" i "Kopernik" - z obawy przed nadejściem orkanu Emma nie wyszły w sobotę w morze ze Świnoujścia - poinformowano PAP w Wojewódzkim Centrum Zarządzania Kryzysowego w Szczecinie.

Normalnie pracuje lotnisko w Goleniowie i kolej - zapewnił dyżurny WCZK.

Od rana w sobotę do godz. 15 Państwowa Wojewódzka Straż Pożarna w Szczecinie otrzymała zaledwie trzy zgłoszenia o przechylonych drzewach, dotyczące różnych miejsc w obrębie Pomorza Zachodniego. "Drzewa te były nagięte nad budynkami, ale nie wiemy, czy to spowodował wiatr, czy może się przechyliły ze starości" - dodał dyżurny PWSP. "Jak na razie w regionie jest spokojnie" - zapewnił.

Zdaniem dyżurnego meteorologa z biura prognoz w Szczecinie mimo rosnącej stopniowo siły wiatru, wydaje się, że najbardziej zagrożone są regiony na południe od woj. zachodniopomorskiego, leżące wzdłuż zachodniej granicy, oraz centralna Polska.

Synoptyk przypomniał, że kulminacja orkanu na Pomorzu Zachodnim spodziewana jest w sobotę przed północą. "Obecnie w regionie porywy wiatru co jakiś czas osiągają prędkość do 20 m/s i siła wiatru ciągle rośnie, choć w Szczecinie i Świnoujściu jeszcze takiej prędkości nie było, wiatr w porywach wiał dotąd z siłą 17m/s" - powiedział.

Gowin i Sikorski w zarządzie krajowym PO

Radosław Sikorski i Jarosław Gowin weszli do zarządu krajowego Platformy Obywatelskiej - zdecydowała Rada Krajowa PO, która obradowała w sobotę w Warszawie.


Premier Donald Tusk zapowiedział m.in. likwidację abonamentu radiowo-telewizyjnego (najpierw dla emerytów) oraz uchylenie podatku Belki - w pierwszej połowie kadencji, w części dotyczącej oszczędności, później dla transakcji giełdowych.

Do końca marca ma powstać projekt abolicji podatkowej dla Polaków pracujących za granicą (za okres, kiedy ich zarobki podlegały podwójnemu opodatkowaniu).

Aby "zrobić miejsce" dla Gowina, z zarządu odszedł Andrzej Czerwiński. Obaj są z Małopolski, Platforma chciała uniknąć nadreprezentacji tego regionu. Jednocześnie Gowin zrezygnuje z funkcji wiceszefa klubu; a na jego miejsce wejdzie Czerwiński.

Tusk mówił, że Sikorski i Gowin stali się jednymi z przywódców Platformy, "nową siłą", a ich pozycja w partii uzasadnia ich awans. Zapewnił, że nie boi się - jak twierdzą media - ambicji prezydenckich Sikorskiego. "Bardzo lubię mieć wokół siebie ludzi zdecydowanych, ambitnych i +do przodu+" - zaznaczył.

Sikorski nazwał się "skrzydłowym w drużynie Tuska". "Staram się realizować jego politykę zagraniczną, cieszę się, że zostało to zauważone" - powiedział szef MSZ.

Gowin poinformował, że będzie się chciał skupić m.in. na relacjach z Kościołem i na sprawach bioetyki.

Premier zapowiedział, że w przyszłym tygodniu klub Platformy złoży do marszałka Sejmu projekt ustawy, który przewiduje zniesienie abonamentu rtv dla emerytów. Drugim krokiem - mówił - będzie zniesienie abonamentu dla wszystkich. "Abonament jest ciężarem archaicznym" - ocenił szef rządu.

Tusk powiedział, że w pierwszej połowie kadencji będzie chciał uchylić podatek Belki w części opodatkowującej oszczędności. W końcu kadencji rząd będzie chciał zlikwidować ten podatek w części dotyczącej transakcji giełdowych.

Obecnie 19-procentowy tzw. podatek Belki płacimy od zysków z funduszy inwestycyjnych, giełdy, odsetek od lokat bankowych i oprocentowanych kont.

Tusk argumentował, że chce najpierw uchylić podatek Belki w części dotyczącej oszczędności, bo obciąża on niezamożnych Polaków. Podkreślał, że rząd jest odpowiedzialny za "harmonijne", ale i "odpowiedzialne" znoszenie i obniżanie podatków.

Premier zapowiedział też, że Platforma będzie przekonywać w parlamencie do jednomandatowych okręgów w wyborach samorządowych i do bezpośredniego wyboru starostów.

Apelował do Rady Krajowej o wsparcie działań deregulacyjnych, aby "oczyścić polskie życie z nadmiernej ilości przepisów, koncesji, nakazów, zakazów".

"To jest być może najważniejsze zadanie Platformy Obywatelskiej - uwolnienie energii Polaków (...) od nadmiernych roszczeń biurokracji, fiskusa i władzy politycznej, to jest zadanie naprawdę epokowe" - mówił szef rządu.

Minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna zapowiedział, że do marca 2009 roku będzie przeprowadzony audyt wewnętrzny i zewnętrzny Platformy Obywatelskiej. Ma on doprowadzić do stworzenia sieci organizacyjnej partii w całym kraju z pełnomocnikiem Platformy w każdej gminie.

O audycie mówił, że będzie inwentaryzacją Platformy, jej struktur, majątku, zasobów, wartości, walorów, także tych personalnych.

Etap wewnętrzny audytu ma potrwać do jesieni. Polegać ma na "inwentaryzacji" struktur powiatowych i wojewódzkich. Z kolei druga część audytu to - jak mówił Schetyna - "zewnętrzne sprawdzenie struktury, formy odbioru, jak ludzie odbierają posłów, radnych, jak funkcjonują biura poselskie (Platformy), jak współpracują ludzie Platformy w gminie, powiecie i w województwie".

Sekretarz generalny PO zapowiedział, że efektem audytu ma być przygotowanie "mapy Platformy Obywatelskiej". "Ta mapa to pokazanie naszej siły, ale także słabości" - powiedział szef MSWiA.

Schetyna mówił też o planach przyszłych kampanii wyborczych PO. W marcu 2009 r. Platforma Obywatelska rozpocznie pierwszą kampanię wyborczą - przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się w czerwcu 2009 r. W maju lub czerwcu 2010 r. Platforma chce rozpocząć dwutorową kampanię przed wyborami samorządowymi (jesień 2010 r.) i wyborami prezydenckimi (grudzień 2010 r.).

"To musi być jedna kampania. Zwycięska kampania - od poziomu podstawowego, po ten wieńczący, czyli wybór prezydenta" - przekonywał Schetyna.

Przypomniał, że w lipcu 2011 r. Polska przejmie na pół roku prezydencję w Unii Europejskiej. "Być może będziemy proponować przesunięcie wyborów parlamentarnych na pierwszą połowę, czyli na maj lub czerwiec 2011 roku. Trudno wyobrazić sobie prowadzenie prezydencji i równoległe prowadzenie kampanii wyborczej" - mówił Schetyna.

Policja rozbiła gang samochodowy

Zorganizowaną grupę przestępczą, która kradła samochody i rozbierała je na części, rozbiła śląska policja. W ręce policjantów wpadło pięć osób. Decyzją sądu zostali oni aresztowani.

Nadkomisarz Piotr Bieniak z zespołu prasowego śląskiej policji powiedział w sobotę PAP, że według szacunków funkcjonariuszy grupa ma na koncie kradzież co najmniej kilkudziesięciu aut. Policjantom udało się odzyskać część kradzionych samochodów i zabezpieczyć dużą część podzespołów.

Grupa działała od 2007 r. na południu Polski. Pięciu jej członków zatrzymali wspólnie policjanci z Chorzowa, Sosnowca i Wydziału do walki z Przestępczością Samochodową KWP w Katowicach.

"Zatrzymani to mieszkańcy Górnego Śląska i Zagłębia w wieku od 21 do 33 lat. Przedstawiono im kilkanaście zarzutów, m.in. kierowania lub udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, mającej na celu kradzieże i włamania do samochodów, a także posiadanie narkotyków" - powiedział Bieniak.

Szefem gangu był 32-letni Jacek F. Pozostali członkowie zlecali kradzieże aut, rozbierali je na części i rozprowadzali podzespoły wśród paserów. W toku śledztwa policjanci znaleźli kilka tzw. dziupli samochodowych, w których przestępcy ukrywali skradzione auta. Pojazdy były przechowywane zwykle w wynajmowanych garażach lub warsztatach, gdzie je demontowano.

Przestępcy zostali zatrzymani w tym samym czasie w dokładnie zaplanowanej akcji, w której uczestniczyło kilkudziesięciu policjantów. Podczas przeszukań znaleziono przy nich amunicję do broni palnej, pistolet gazowy oraz narkotyki. Chorzowski sąd zdecydował o tymczasowym aresztowaniu całej piątki; część z nich miała już wcześniej na koncie podobne przestępstwa. Podejrzanym może grozić do 5 lat więzienia.

Tusk o relacjach polsko-rosyjskich

Według premiera Donalda Tuska, nie należy oczekiwać radykalnych przełomów w stosunkach z Rosją. "Powinniśmy raczej umiejętnie korzystać z odmrożenia tych relacji, bo to odmrożenie stało się faktem" - powiedział szef rządu dziennikarzom w sobotę w Warszawie.

"Największym zadaniem w relacjach polsko-rosyjskich, to przyjęcie przez państwa unijne zasady, którą Polska promuje od lat - pełnej solidarności Unii, wobec partnerów zewnętrznych" -powiedział premier pytany o ocenę stosunków polsko-rosyjskich.

Jak dodał, będzie o tej zasadzie rozmawiał z przywódcami europejskimi na marcowej Radzie Europejskiej.

Premier podkreślił też, że liczy na zwiększenie wymiany handlowej z Rosją. "Polacy mają tam bardzo dobre interesy" - ocenił.

Dziennikarze pytali też premiera, czy w trakcie jego wizyty w USA - 8-10 marca - padnie z jego strony wstępna deklaracja akceptacji dla tarczy antyrakietowej. "Stany Zjednoczone, to wielkie mocarne państwo, Polska to średniej wielkości kraj europejski, ale do Waszyngtonu nie jadę, żeby coś zadeklarować. W kwestii tarczy powiem coś, w co głęboko wierzę - jadę posłuchać Amerykanów, a nie odwrotnie, coś im zadeklarować" - powiedział premier.

Tusk: jednomandatowe okręgi w wyborach samorządowych

Platforma Obywatelska będzie przekonywać w parlamencie do jednomandatowych okręgów w wyborach samorządowych i do bezpośredniego wyboru starostów - zapowiedział lider PO, premier Donald Tusk podczas sobotniej Rady Krajowej partii.

Premier apelował też do Rady Krajowej o wsparcie działań deregulacyjnych, aby "oczyścić polskie życie z nadmiernej ilości przepisów, koncesji, nakazów, zakazów".

Zobacz: Tusk zniesie podatek Belki i abonament

"To jest być może najważniejsze zadanie Platformy Obywatelskiej - uwolnienie energii Polaków (...) od nadmiernych roszczeń biurokracji, fiskusa i władzy politycznej, to jest zadanie naprawdę epokowe" - mówił szef rządu.

Podatek Belki jednak zniknie?

Premier Donald Tusk zapowiedział, że w pierwszej połowie kadencji będzie chciał uchylić podatek Belki w części opodatkowującej oszczędności.

W końcu kadencji - mówił - rząd będzie chciał zlikwidować ten podatek w części dotyczącej transakcji giełdowych.

Obecnie 19-procentowy tzw. podatek Belki płacimy od zysków z funduszy inwestycyjnych, giełdy, odsetek od lokat bankowych i oprocentowanych kont.

Tusk argumentował, że chce najpierw uchylić podatek Belki w części dotyczącej oszczędności, bo obciąża on niezamożnych Polaków. Podkreślał, że rząd jest odpowiedzialny za "harmonijne", ale i "odpowiedzialne" znoszenie i obniżanie podatków.

Obraduje Rada Krajowa PO

Rada Krajowa PO, która w sobotę po godz.11 rozpoczęła obrady w Warszawie, ma poszerzyć zarząd krajowy partii o Radosława Sikorskiego i Jarosława Gowina.

W 15-osobowym zarządzie zasiada teraz 14 osób, najprawdopodobniej, aby zrobić miejsce dla Gowina, z zarządu odejdzie ktoś z Małopolski - Andrzej Czerwiński albo Urszula Augustyn, tak, aby uniknąć nadreprezentacji tego regionu.

Rada Krajowa ma omówić sytuację w PO po stu dniach rządu, a sekretarz generalny Grzegorz Schetyna przedstawi koncepcję zarządzania partią po wyborach.

PiS chce człowieka Kwaśniewskiego na ambasadora

Pałac Prezydencki ciepło myśli o byłym szefie gabinetu Aleksandra Kwaśniewskiego - Waldemarze Dubaniowskim. Wśród polityków PiS pojawił się pomysł, by bliskiego współpracownika byłego prezydenta mianować ambasadorem - pisze "Dziennik".

"Gdyby taki wniosek wpłynął, pan prezydent pewnie by się na to zgodził" - twierdzi osoba związana z Pałacem Prezydenckim. "Docierały do mnie takie sygnały" - potwierdza "Dziennikowi" Dubaniowski.

Po zakończonej prezydenturze Kwaśniewskiego Waldemar Dubaniowski z polityki zniknąć nie chciał. W 2006 r. rozważał start w wyborach na prezydenta Warszawy. Nie wszystkim politykom lewicy pomysł się spodobał - bo Dubaniowski byłby wówczas kontrkandydatem Marka Borowskiego. Bez entuzjazmu - bo Dubaniowski nie należy do żadnej partii - liderzy LiD zgodzili się na jego start w ostatnich wyborach parlamentarnych. Część z nich odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że Dubaniowski do Sejmu jednak się nie dostał.

Teraz kariera zawodowa "człowieka Kwaśniewskiego" toczy się nie wokół polityki, ale tenisa ziemnego - jest prezesem Polskiego Związku Tenisowego. Ale politycy o Dubaniowskim pamiętają. I co ciekawe, nie ci z lewicy, ale z prawicy. "Koledzy z LiD bardzo źle go potraktowali. Nie dostał pierwszego miejsca na liście. A przecież Dubaniowski ma taką klasę i wiedzę, że powinno się to wykorzystać" - mówi jeden z polityków PiS.

Dubaniowski, zdaniem znajomych, ma też żal do Kwaśniewskiego, że nie wsparł go w kampanii. Twierdzą, że nieprzypadkowo w ostatni wtorek podczas rozdania Srebrnych Ust radiowej "Trójki" Dubaniowski nie chciał w imieniu Kwaśniewskiego odebrać nagrody - odebrał ją polityk SLD Piotr Gadzinowski.

W Pałacu Prezydenckim zrodził się nawet pomysł, jak doświadczenie współpracownika Kwaśniewskiego wykorzystać. "W Kancelarii Prezydenta toczyły się takie dyskusje, że Dubaniowski jest człowiekiem, który mógłby reprezentować Polskę na poziomie ambasadora" - mówi "Dziennikowi" osoba blisko związana z Pałacem Prezydenckim. I podkreśla: "On spełnia wszystkie kryteria, by być ambasadorem. To nie jest człowiek, który ma coś na sumieniu. Dlatego nie ma powodów, by pana Dubaniowskiego nie skierować gdzieś do ambasady i nie skorzystać z jego wiedzy i znajomości świata".

Zdaniem informatorów "Dziennika", w grę wchodziły ambasady anglojęzyczne. Ale z zastrzeżeniem: nie te z pierwszej półki. "Powinien dostać może nie pierwszoszeregową ambasadę, ale z drugiego szeregu. Na strategiczną ambasadę pewnie nie miałby szans. Bo ambasadorem jest przedstawiciel państwa, ale też przedstawiciel pewnego obozu. Ale są też placówki, w których ambasador nie musi prowadzić agresywnej polityki państwa" - tłumaczy jeden z rozmówców gazety.

Oficjalnej propozycji Dubaniowski jednak nie dostał. Dlaczego? "Bo to nie pan prezydent wychodzi z inicjatywą i proponuje komuś placówkę. Ale gdyby pan Dubaniowski wyraził zainteresowanie konkretną placówką, nie sądzę, by pan prezydent mu odmówił" - przekonuje polityk PiS.

Według "Dziennika", Dubaniowski informacjami o tym, że PiS rozważało możliwość wysłania go na placówkę, nie jest zaskoczony. "Dochodziły do mnie takie słuchy, ale bardziej traktowałem to w kategoriach political fiction" - mówi. Czy byłby zainteresowany pracą ambasadora? "Reaguję tylko na oficjalne propozycje" - ucina.

Wildstein: druga seksafera daje do myślenia

Historia prezydenta Olsztyna Czesława Małkowskiego powinna dać do myślenia tym, którzy w pełnej i bezwarunkowej decentralizacji upatrują leku na wszelkie zło w Polsce - akcentuje w "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein.

Małkowski aresztowany został pod zarzutami gwałtu i molestowania miesiąc po ujawnieniu jego postępków przez "Rz". Miał na sumieniu tego typu zachowania - i to wobec wielu kobiet - już od lat, a co najmniej od czasu, kiedy został przewodniczącym rady miasta - pierwsze zeznania dotyczą roku 2000.

Zobacz: Seksafera: Prezydent Olsztyna zatrzymany

Zarzuty wobec niego nie dotyczą wyłącznie spraw seksualnych. To oskarżenia o korupcję, działania na szkodę miasta, niegospodarność. Wszystkie umarzane przez miejscową prokuraturę, która dostała od prezydenta nowy budynek - pisze Wildstein.

Małkowski w PRL był cenzorem wojewódzkim. Po zmianie systemu zaczął robić karierę w SLD. Pokłócił się jednak z partią i założył własny komitet wyborczy. Od tego czasu karierę robił już bez przeszkód. Z wszystkimi ważnymi miał dobre układy. Chociaż miasto huczało o jego wyczynach i korupcji, nic mu to nie szkodziło. Kilka lat temu ukazał się nawet anonimowy paszkwil, w którego bohaterze każdy choć trochę zorientowany rozpoznawał Małkowskiego. Do oficjalnej opinii publicznej nic jednak nie przeciekało.

Dziennikarze "Rz" trafiali na ludzi zastraszonych potęgą i bezwzględnością Małkowskiego. Zastanawiające, że ani jedna wzmianka o sprawach, którymi żyło miasto, nie przeciekła do mediów, choć funkcjonują tam oddziały tak potężnych mediów ogólnopolskich jak TVP czy "Gazeta Wyborcza" - zauważa publicysta.

Oddelegowanie demokracji na jak najniższy szczebel jest sprawą pożądaną, ale powinno się odbywać przy spełnieniu określonych warunków. Społeczność lokalna musi mieć dobrze działające instytucje. W innym wypadku stosunkowo łatwo może paść ofiarą zorganizowanej sitwy przekształcającej się w rodzaj mafii. Zasada pomocniczości oznacza, że sprawy, które mogą być rozwiązane na poziomie niższym, nie powinny być przekazywane instytucjom na poziomie wyższym. W wypadku Olsztyna takie instytucje okazały się jednak konieczne - konkluduje w "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein.