piątek, 11 stycznia 2008

Rydzyk dostanie 27 milionów

W wyniku kontroli dotyczącej przyznania dotacji dla Fundacji "Lux Veritatis" na poszukiwanie złóż wód geotermalnych stwierdzono szereg uchybień - poinformował minister środowiska Maciej Nowicki. Fundacja o. Rydzyka otrzyma jednak pieniądze.

"Umowa zawarta między Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska a Fundacją ma charakter cywilno-prawny i jest wiążąca. Oznacza to, że Fundacja otrzyma pieniądze, a konsekwencje mogą być wyciągnięte jedynie w stosunku do pracowników funduszu" - powiedział Nowicki w piątek na konferencji prasowej.

W myśl tej umowy, fundacja związana z o. Tadeuszem Rydzykiem "Lux Veritatis" ma dostać 27 mln zł na poszukiwanie złóż wód geotermalnych na terenie Torunia. Mają one ogrzewać kompleks akademicki toruńskiej uczelni o. Rydzyka.

Minister Nowicki uważa, że będzie to najdroższe poszukiwanie badawcze, jakie do tej pory przeprowadzono w Polsce. Podobny odwiert na terenie Gostynina ma kosztować 14 mln zł. Jednak - jak zaznaczył minister - w przypadku odwiertów geologicznych nie można porównywać wydatków m.in. z uwagi na różną głębokość złóż i zastosowane technologie.

"Zasadność przeznaczenia tak dużej kwoty na to przedsięwzięcie jest podważana, wnioskuję do rady nadzorczej NFOŚ o wyciągnięcie konsekwencji wobec winnych tego co się stało. Czy jakieś wnioski będą skierowanie do prokuratury też leży w gestii rady nadzorczej" - powiedział minister środowiska.

Nowicki zaznaczył, że wyniki kontroli będą zamieszczone na stronie internetowej ministerstwa środowiska, gdy kontrolowane strony złożą wyjaśnienia. NFOŚ ma odpowiedzieć na zarzuty do poniedziałku.

Główny geolog kraju, wiceminister środowiska Henryk Jezierski wyjaśnił, że aby wydobywać w Polsce wody geotermalne trzeba uzyskać koncesję geologiczną. "Z kontroli wynika, że nie ma żadnych podstaw, aby kwestionować ważność tej koncesji (dla Fundacji Lux Veritatis - PAP). Oczywiście były drobne uchybienia polegające np. na tym, że rozesłano zawiadomienia do większej liczby stron postępowania niż to wynika z przepisów prawa" - powiedział Jezierski.

Nowicki podkreślił, że koncesja, którą Fundacja otrzymała w 2001 roku była wydana na 4 lata, ale rozpoczęcie prac geologicznych powinno rozpocząć się w ciągu 6 miesięcy. Ta koncesja była trzykrotnie zmieniana, dlatego że Fundacja nie rozpoczynała prac geologicznych.

Wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski, który jest przewodniczącym rady nadzorczej NFOŚ wyjaśnił, że wśród nieprawidłowości można wymienić m.in. obowiązek pełnego pokrycia kosztów całego przedsięwzięcia. Najpierw Fundacja dostała 12 mln zł, potem wystąpiła o kolejne 15 mln zł.

Gawłowski podkreślił, że decyzja o przyznaniu drugiej transzy zapadła w pośpiechu; na ostatnim, przed zmianą rządu, posiedzeniu rady nadzorczej Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska.

Wynik głosowania w sprawie przyznania Fundacji środków był niepewny, poprzedni minister środowiska Jan Szyszko z PiS, na godzinę przed głosowaniem odwołał członka rady Adama Wasiaka, który nie ukrywał, że jest przeciwnikiem zwiększenia dotacji. Zabiegi odniosły skutek, z siedmiu członków rady obecnych na spotkaniu sześciu było za, jeden wstrzymał się od głosu.

"Poza tym osoby, które podpisywały umowę do dzisiaj nie dostarczyły, stosownych pełnomocnictw, a w każdym razie w dokumentach, które znajdują się w NFOŚ ich nie ma" - powiedział Gawłowski.

W lutym 2007 r. NFOŚ przyznał już 12 mln zł na ten projekt. Prezes Funduszu Kazimierz Kujda tłumaczył wówczas, że wniosek Fundacji "Lux Veritatis" poddany był precyzyjnie określonej procedurze, zgodnej z ustawą Prawo ochrony środowiska. Dodał, że procedury związane z przyznawaniem dofinansowania inwestycji proekologicznych są dla wszystkich beneficjentów takie same.

Odwierty geotermalne mają znajdować się na terenie dzierżawionej przez redemptorystów części Portu Drzewnego w Toruniu.

Media pisały, że kontrola w Krajowym Zarządzie Gospodarki Wodnej (KZGW) i Regionalnym Zarządzie Gospodarki Wodnej (RZGW) w Gdańsku natrafiła na szereg nieprawidłowości w procedurach związanych z dzierżawą części Portu. Stanowisko stracił prezes KZGW Mariusz Gajda. "Dymisja Gajdy ma związek z wydzierżawieniem Zgromadzeniu Redemptorystów w Toruniu działki sąsiadującej z uczelnią ojca Rydzyka" - podawał "Wprost".

"Gazeta Wyborcza" pisała, że fundacja ojca Tadeusza Rydzyka nie dostanie 27 mln zł dotacji na odwierty geotermalne w Toruniu, bo ma koncesję wydaną niezgodnie z prawem.

Były minister środowiska Jan Szyszko mówił w Radiu Maryja, że nie przypuszcza, aby doszło do uchybień resortu środowiska przy przyznawaniu unijnej dotacji na odwierty geotermalne w Toruniu.

Szyszko zapewniał, że wbrew informacjom prasowym, to nie on wydawał koncesję na prace geologiczne, a główny geolog kraju. Z kolei opinię, uwzględniającą program Natura 2000, podpisał główny konserwator przyrody.

Szyszko podkreślał, że toruńska inwestycja pod względem oddziaływania na środowisko jest przygotowana "idealnie" i może być uznana za "wzorcową".

Komisja śledcza ws. Blidy rozpoczęła pracę

Sejmowa komisja śledcza do wyjaśnienia okoliczności śmierci byłej posłanki SLD Barbary Blidy rozpoczęła pracę. W piątek jej przewodniczącym został wybrany Ryszard Kalisz (LiD), a jego zastępcą Tomasz Tomczykiewicz (PO).

Ponadto w komisji zasiadają: z PO - Danuta Pietraszewska i Marek Wójcik; z PiS - Wojciecha Szarama i Beata Kempa, a z PSL - Tadeusza Sławecki.

W prezydium komisji śledczej nie ma przedstawiciela PiS, drugiego co do wielkości klubu w Sejmie. Kempa wnioskowała podczas pierwszego posiedzenia komisji, aby w jej prezydium zasiadało czterech posłów - tak, by każdy z klubów miał swojego przedstawiciela. Jednak - na wniosek Kalisza - zdecydowano, że będzie jeden wiceprzewodniczący.

"Chcieliśmy rzetelnej reprezentacji wszystkich klubów parlamentarnych w prezydium komisji przy ustalaniu ważnych kwestii. Trzeba będzie być bardzo czujnym i kontrolować wszelkie wypowiedzi Kalisza. Będziemy dyscyplinować przewodniczącego" - mówiła później dziennikarzom Kepma.

Kalisz zapewnia, że najważniejsze sprawy będą rozstrzygane w pełnym składzie komisji.

Pytany o skład prezydium komisji śledczej marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zaznaczył, że "taka była decyzja większości komisji". Marszałek zwrócił uwagę, że komisja jest "mała, 7- osobowa", więc - jego zdaniem - "rola prezydium jest niewielka".

"Zwłaszcza po deklaracji posła Kalisza, że wszystkie istotne sprawy z punktu widzenia pracy komisji będą ustalane w pełnym składzie. Mogłoby dojść do śmiesznej sytuacji, w której więcej niż połowa składu osobowego komisji tworzyła prezydium" - dodał Komorowski.

Podczas pierwszego posiedzenia komisji jej członkowie najbardziej spierali się o jakie dokumenty komisja powinna wystąpić.

Kalisz zapowiedział, że będzie chciał wystąpić do prokuratury w Katowicach o udostępnienie akt dotyczących mafii węglowej, przede wszystkim dokumentów z przesłuchań Barbary K. (tzw. śląskiej Alexis) i innych osób, gdzie pojawia się nazwisko Blidy.

Przewodniczący komisji chce także wystąpić o dokumenty do prokuratury w Łodzi, która prowadzi śledztwo w sprawie okoliczności śmierci Blidy. Zapowiedział także, że zwróci się o materiały operacyjne ABW oraz protokoły z przesłuchań przed komisją ds. służb specjalnych poprzedniej kadencji Sejmu byłego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka i byłego komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego.

Kalisz zwrócił się także do innych członków komisji, aby wystąpili o certyfikat dostępu do materiałów niejawnych.

Z kolei Beata Kempa uważa, że Kalisz chce wybiórczo wystąpić o dokumenty. Przekonywała, że nie sposób podejmować decyzji na podstawie "tylko i wyłącznie wybranych dokumentów". "To jest błąd z założenia i w tej sytuacji obawiam się, że może nawet dojść do manipulacji, który dokument komisji przedłożyć, a który nie przedłożyć" - podkreśliła Kempa.

"Żeby nie było tak, że będą dostarczane tylko te dokumenty, które będą wygodne bądź dobre dla tych członków komisji, którzy są przeciwni PiS" - dodała posłanka PiS.

Kalisz ripostował, że posłanka PiS chce "bocznymi drzwiami ugrać na komisji badanie afery węglowej". "Nie ze mną te numery" - zaznaczył.

Nikt z członków komisji nie chciał wypowiadać się na temat ewentualnych pierwszych przesłuchań przed komisją. Jak mówił Kalisz, o tym kogo komisja wezwie, jako pierwszych na świadków, zdecyduje analiza materiału dowodowego, którym w tej sprawie dysponuje prokuratura, dokumentów operacyjnych, materiałów prasowych, a także zeznań m.in. Janusza Kaczmarka przed sejmową speckomisją w poprzedniej kadencji.

Zdaniem przewodniczącego, komisja będzie chciała najpierw wezwać świadków tzw. bezpośrednich, którzy brali udział w akcji ABW w domu Blidy, później natomiast "ich mocodawców". Dodał, chciałby, aby jak największa liczba posiedzeń była jawna. "Wszystko, co będzie możliwe, powinno być jawne. Ja będę wnosił, że jeżeli ci świadkowie będą się zasłaniali, że mają gryf tajności co do informacji, aby odpowiedni organ zwalniał ich z zachowania tajemnicy" - podkreślił Kalisz.

Do zadań komisji śledczej należy: zbadanie legalności i zgodności z obowiązującymi procedurami czynności przeprowadzonych w domu Blidy przez funkcjonariuszy ABW; ocena prawidłowości działań funkcjonariuszy, którzy byli odpowiedzialni za przygotowanie i zapewnienie właściwego przebiegu czynności ABW u Blidy; zbadanie legalności działań prokuratury w postępowaniu zmierzającym do postawienia zarzutów byłej posłance SLD.

25 kwietnia Barbara Blida popełniła samobójstwo, gdy funkcjonariusze ABW przyszli przeszukać jej dom i - na polecenie Prokuratury Okręgowej w Katowicach - zatrzymać ją w związku z podejrzeniami o korupcję w handlu węglem. Okoliczności planowanego zatrzymania oraz śmierci Blidy bada łódzka prokuratura okręgowa.

Paweł Kowal w teczce wojskowych służb

Poseł PiS Paweł Kowal zaprzecza, by współpracował z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Podkreśla, że nagabywano go i zachęcano do współpracy, ale nie podjął jej. Kowal zwrócił się o odtajnienie dokumentacji w tej sprawie.

W ten sposób poseł PiS, były wiceminister spraw zagranicznych, odniósł się do informacji piątkowego "Dziennika", który podał, że Kowal był w latach 2003 - 2005 zarejestrowany jako tajny współpracownik Wojskowych Służb Informacyjnych o pseudonimie "Pallad".

"Nawet po przeczytaniu tego artykułu szybko się człowiek orientuje, że faktycznie nie ma żadnych elementów współpracy. Były faktycznie wielokrotne próby nagabywania mnie przez służby specjalne, zachęcania do jakiejś formy współpracy, ja jej nie podjąłem" - powiedział Kowal w piątek rano w TVP Info.

Zdaniem polityka PiS, jest to próba "dość brutalnego ataku politycznego", a celem jest pokazanie jego jako osoby, która ma coś do ukrycia.

"Dlatego ja bardzo szybko wystąpiłem do ministra obrony narodowej o to, by odtajnił wszelką dokumentację, jeśli jakaś na mój temat została zgromadzona" - podkreślił Kowal.

Jak mówił, teraz okazuje się, że był inwigilowany, a od dziennikarzy dowiedział się, że także jego rodzina była obserwowana. Podkreślił, że trzeba to wszystko sprawdzić, także to, czy w "teczce" WSI znalazł się legalnie.

"Mam nadzieję, że minister obrony narodowej mi w tym pomoże, po postu pokazując wszystko co jest na mój temat zgromadzone. Tam nie ma nic nadzwyczajnego" - dodał Kowal.

Zaznaczył, że już wcześnie mówił "wielu osobom" o całej sprawie.

Kowal potwierdził informacje "Dziennika", że przeprowadził kilkanaście rozmów telefonicznych i spotkań z przedstawicielami służb. Relacjonował, że przez kilka pierwszych kontaktów nie wiedział z kim rozmawiał, bo ludzie, którzy do niego przyszli, przedstawili się jako urzędnicy jednego z ministerstw.

Jak mówił, nie dziwił się temu, bo wówczas był ekspertem i nie zajmował się polityką. "Gdy się zorientowałem, poprosiłem o wyjaśnienie skąd są i kiedy to nastąpiło, to zobowiązałem się zachować sprawę w dyskrecji. Uważam, że jak ktoś w wolnym państwie zobowiązuje się wobec organów państwa do czegoś takiego, powinien tego dotrzymać" - mówił Kowal.

Dodał, że ze względu na to, że zobowiązał się do zachowania tajemnicy w sprawie tego "co mu zaproponowano", on sam nie może ujawnić żadnych szczegółów.

Kowal poinformował, że zwrócił się także w związku z całą sprawą do Jana Olszewskiego, szefa komisji weryfikacyjnej byłych WSI. Podkreślił jednak, że nie ma "za bardzo podstaw" do tego, by zeznawał przed tą komisją, ponieważ nie podjął współpracy z WSI.

Dlatego - jak mówił - razem z Olszewskim "szukają takiej formuły prawnej", która pozwoli mu złożyć oświadczenie przed komisją.

"Wreszcie jest pytanie do obecnego rządu: co się dzieje, jeśli w Polsce obywatel, nawet jeśli odmawia współpracy, potem jest przedmiotem nacisków i przecieków. Dzisiaj się okazuje, że ze służb specjalnych wyciekają dokumenty tajne" - podkreślił Kowal.

Zapowiedział, że zwróci się o sprostowanie do "Dziennika", a jeśli to się nie powiedzie, to nie wykluczył wystąpienia na drogę sądową przeciwko gazecie.

Jak wynika z artykułu "Dziennika", wywiad wojskowy był zainteresowany wiedzą Kowala na temat krajów postsowieckich i wysoko oceniał wiadomości od "Pallada". Informatorzy gazety w służbach relacjonują, że Kowal nie znał swojego pseudonimu i nie brał pieniędzy.

Według "Dziennika", o kontaktach Pawła Kowala z WSI od 2006 roku wiedzą Lech Kaczyński oraz Zbigniew Wassermann. Jednak nazwisko b. wiceszefa dyplomacji i bliskiego współpracownika prezydenta nie pojawiło się w raporcie z weryfikacji WSI, który został opublikowany właśnie przez głowę państwa - zaznacza gazeta.

ABW nadal może zwalczać korupcję

Prezydent podpisał nowelizację ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu - poinformowała Kancelaria Prezydenta. ABW będzie mogła nadal zwalczać korupcję.

ABW straciła te kompetencje na rzecz CBA 24 grudnia 2007 r., zgodnie z przyjętą w 2006 r. ustawą powołującą Centralne Biuro Antykorupcyjne. Po tej dacie ABW miała tylko dokończyć zaczęte wcześniej postępowania.

Agencja zwróciła się jednak do premiera, by nadal mogła zajmować się zwalczaniem korupcji. Ostrzegała, że odebranie jej tych uprawnień może mieć negatywny wpływ na bezpieczeństwo państwa. ABW przypominała, że inne służby poza CBA - np. policja czy straż graniczna - będą mogły nadal zajmować się takimi sprawami.

Projekt przywrócenia uchylonego artykułu złożyli posłowie PO. Jednym z zadań ABW ma być nadal rozpoznawanie, zapobieganie i wykrywanie przestępstw korupcji osób pełniących funkcje publiczne, jeśli może to godzić w bezpieczeństwo państwa.

Sejm uchwalił ustawę 20 grudnia 2007, Senat nie wniósł do niej poprawek.

Chorwacja: Zbrodniarza chroni immunitet?

Sąd w Zagrzebiu zwolnił w czwartek z aresztu oskarżonego o zbrodnie wojenne byłego generała chorwackiej armii Branimira Glavasza, uznając, że chroni go immunitet z racji wyboru w listopadzie na deputowanego.


51-letni Glavasz jest oskarżony o zbrodnie popełnione na serbskich cywilach w czasie wojny w latach 1991-1995. Prokuratura w Osijeku na wschodzie Chorwacji zarzuca mu zorganizowanie jednostki paramilitarnej pod koniec 1991 roku oraz wydawanie jej rozkazów porywania, torturowania i zabijania Serbów.

Proces Glavasza rozpoczął się w październiku ubiegłego roku. Oskarżony nie przyznał się do winy.

Generał startował w wyborach parlamentarnych z listy swojej skrajnie prawicowej partii Chorwackie Demokratyczne Zgromadzenie Slawonii i Baranji (HDSSB). Ugrupowaniu przypadły w Saborze trzy miejsca.

Osobne śledztwo o zbrodnie wojenne, popełnione także na serbskich cywilach w Osijeku na początku lat 90., toczy się przeciwko Glavaszowi w Zagrzebiu.

Glavasz, który był również posłem w poprzedniej kadencji parlamentu, od wyborów w 2003 roku, został pozbawiony immunitetu, by można było wszcząć przeciwko niemu proces.

Prokuratura także tym razem wystąpiła do parlamentu o zniesienie immunitetu, aby można było kontynuować proces.

Oszacują straty po ptasiej grypie

Wojewoda Warmińsko-Mazurski powołał grupę roboczą, która ma oszacować straty, jakie ponieśli hodowcy drobiu z terenów, na których wystąpiła ptasia grypa -poinformowała rzecznik prasowy wojewody Edyta Wrotek.

W skład powołanej w piątek grupy roboczej weszli przedstawiciele Izby Rolniczej, Ośrodka Doradztwa Rolniczego Związków Drobiarskich i Grup Producenckich.

"Zadaniem tej grupy będzie oszacowanie strat, jakie ponieśli ci hodowcy drobiu z warmińsko-mazurskiego, u których nie wystąpiły ogniska ptasiej grypy, ale mimo to mają problemy ze sprzedażą drobiu i jaj. Niektórzy z nich utrzymują, że liczą straty w setkach tysięcy złotych" - powiedziała Wrotek.

Wojewoda Warmińsko-Mazurski Marian Podziewski od kilku tygodni zabiega w resorcie rolnictwa o wypłacenie odszkodowań tym rolnikom, którzy mają kurniki na terenach objętych strefami zagrożenia i zapowietrzenia w związku z wystąpieniem ptasiej grypy.

"Przepisy nie przewidują wypłacenia takim hodowcom odszkodowań, ale minister obiecał wojewodzie, że będzie szukał możliwości prawnych, by poszkodowani rolnicy mogli otrzymać rekompensaty za poniesione straty" - powiedziała Wrotek.

Wirus ptasiej grypy wystąpił w grudniu ubiegłego roku w woj. warmińsko-mazurskim w Taftowie pod Ornetą, Łępnie pod Elblągiem i Głodówku pod Ostródą. Wojewoda zapowiedział w piątek, że jeśli w najbliższych dniach nie pojawią się nowe ogniska strefy zagrożenia wobec wszystkich ognisk zostaną zniesione 16 stycznia.

Ceny paliw na stacjach powinny nadal spadać

Polscy kierowcy mogą liczyć na dalsze kilkugroszowe obniżki cen paliw na stacjach - prognozują analitycy portalu e-petrol.pl oraz biura Reflex, monitorującego rynek paliw.

Zdaniem analityków portalu e-petrol.pl, "na najbliższe dni znów można spodziewać się kolejnych spadków cen, zwłaszcza dla oleju napędowego, którego średnie ceny będą coraz bardziej przybliżać się ku 4 zł za litr".

Co więcej, "producenci już od soboty powinni znacząco zacząć zmieniać swoje cenniki. Do wtorku hurtowe ceny benzyn mogą zostać obniżone w rafineriach od 40 do 60 zł" - dodają.

Jak wynika z raportu e-petrol.pl, w mijającym tygodniu nieznacznie, bo o 9 zł, spadła średnia hurtowa cena benzyny bezołowiowej 95 i wynosiła 3.336 zł netto za tysiąc litrów. Dużo większa obniżka, wynosząca 58 zł, objęła olej napędowy, którego tysiąc litrów kosztowało 3.037 zł netto.

Za litr benzyny bezołowiowej płacimy obecnie 4,34 zł. Olej napędowy kosztuje 4,09 zł za litr. Bardzo stabilna jest od dwóch miesięcy cena autogazu - za litr płacimy 2,28 zł - podało w komunikacie biuro Reflex.

Zdaniem analityków biura, obniżki cen obserwowane na rynku paliw zawdzięczamy obawom o stan amerykańskiej gospodarki, który może przyczynić się do spadku popytu na paliwa. Na obniżki wpływ mają również prognozy wyższych od przeciętnych temperatur, co może ograniczyć popyt na paliwa grzewcze.

Gazprom znalazł gaz w Azerbejdżanie

Rosyjski Gazprom jest zainteresowany zakupem gazu ze złoża Szach-Deniz w azerbejdżańskim sektorze Morza Kaspijskiego - informuje w piątek dziennik "Wiedomosti".

Moskiewska gazeta powołuje się na wiceprezesa norweskiego StatoilHydro, Petera Mellbye. Koncern ten jest operatorem tego projektu. Jest też jednym z partnerów Gazpromu w zagospodarowywaniu gigantycznego pola gazowego Sztokman na Morzu Barentsa.

Zdaniem rosyjskich ekspertów, paliwo z Szach-Deniz będzie potrzebne Gazpromowi do zapełnienia gazociągu South Stream (Południowy Strumień). Tą projektowaną magistralą rosyjski gaz przez Morze Czarne i Bałkany ma popłynąć do Europy Południowej i Środkowej, z ominięciem Ukrainy.

"Odbyliśmy dyskusję z Gazpromem. Przejawił określone zainteresowanie" - przytaczają "Wiedomosti" słowa Mellbye.

Oficjalny przedstawiciel Gazpromu, Siergiej Kuprijanow odmówił dziennikowi skomentowania wypowiedzi wiceszefa StatoilHydro. Źródło w rosyjskim koncernie potwierdziło jednak, że rozmowy na temat dostaw surowca z Szach-Deniz są prowadzone.

Złoże to znajduje się w szelfie w południowej części Morza Kaspijskiego, ok. 70 km na południowy wschód od Baku. Jego udokumentowane zapasy wynoszą 619 mld metrów sześciennych gazu i 750 mln baryłek kondensatu.

Uczestnikami projektu są StatoilHydro (25,5 proc.), brytyjski BP (25,5 proc.), azerbejdżański Socar (10 proc.), irański NICO (10 proc.), francuski Total (10 proc.), rosyjski Łukoil (10 proc.) i turecki Turkish Petroleum (9 proc.).

Eksploatacja Szach-Deniz rozpoczęła się w grudniu 2006 roku. Aktualnie wydobywa się tam 8 mld metrów sześciennych gazu rocznie. Całość surowca trafia do Azerbejdżanu, Gruzji i Turcji. Dzięki zagospodarowaniu tego pola, Baku całkowicie uniezależniło się od importu gazu z Rosji.

W listopadzie 2007 roku w Szach-Deniz odkryto dodatkowe zasoby paliwa szacowane na 1 bln metrów sześciennych. Będą one zagospodarowywane w drugiej fazie projektu. Na razie nie wiadomo, kiedy ruszy ich wydobycie.

Analityk rynku gazowego Michaił Korczemkin sądzi, że gaz z tego złoża będzie potrzebny Gazpromowi do zapełnienia gazociągu South Stream. Paliwo to miałoby być tłoczone istniejącą nadkaspijską rurą do Machaczkały w Dagestanie, a stamtąd - na rosyjskie wybrzeże Morza Czarnego. Do 2007 roku magistrala ta służyła do transportowania gazu z Rosji do Azerbejdżanu.

Surowcem z Sach-Deniz zainteresowani są też inni odbiorcy z Europy, w tym Polska. Prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew wielokrotnie deklarował, że część gazu z tego pola trafi na rynek UE.

South Stream, który Gazprom zamierza ułożyć z włoskim Eni, ma być oddany do eksploatacji w 2012 roku. Magistralą tą planuje się przesyłać 30 mld metrów sześciennych gazu rocznie.

Gazociąg ten będzie mieć 900 kilometrów długości. Zacznie się od tłoczni Bieriegowaja w rejonie portu Dżubga, w Kraju Krasnodarskim, gdzie swój początek ma już inna czarnomorska rura - Blue Stream (Błękitny Strumień), dostarczająca rosyjski gaz do Turcji. Stamtąd zostanie doprowadzony do Warny, w Bułgarii, gdzie prawdopodobnie podzieli się na dwie nitki: północną - do Austrii przez Rumunię i Węgry oraz południową - do Włoch przez Grecję i Albanię.

Gazociąg ten uważany jest za konkurenta dla projektowanej magistrali Nabucco, popieranej przez Unię Europejską i Stany Zjednoczone. Rurą tą przez Gruzję i Turcję do Europy Środkowej miałoby płynąć paliwo z Azerbejdżanu i Azji Środkowej.

South Stream przedstawiany jest też jako południowy odpowiednik Nord Stream (Gazociągu Północnego), który przez Morze Bałtyckie ma dostarczać gaz bezpośrednio z Rosji do Niemiec, z ominięciem Białorusi i Polski.

Wstępne porozumienie, dotyczące budowy South Stream, Gazprom i Eni podpisały 23 czerwca 2007 roku w Rzymie. Na początku listopada do projektu tego przyłączyła się Bułgaria. Oficjalna umowa w tej sprawie może być zawarta podczas planowanej na 17-18 stycznia wizyty prezydenta Władimira Putina w Sofii.

niedziela, 6 stycznia 2008

Obama i Clinton idą łeb w łeb

Barack Obama i Hillary Rodham Clinton mają w stanie New Hampshire, na trzy dni przed kluczowymi prawyborami w tym stanie, równe poparcie.

Jak wynika z opublikowanego w sobotę sondażu sieci telewizyjnej CNN i miejscowej telewizji WMUR, dwaj czołowi kandydaci Demokratów do prezydentury mają poparcie po 33 proc. potencjalnych głosujących.

Trzecie miejsce zajmuje były senator z Północnej Karoliny John Edwards z 20 procentowym poparciem.

Początkowo spora przewaga senator Clinton, systematycznie topniała w ostatnich dniach na korzyść Obamy.

Edwards, który wyprzedził Hillary Clinton w niedawnych prawyborach w stanie Iowa i zajął drugie miejsce za Obamą, dał do zrozumienia, że liczy na podobny wynik w New Hampshire. Gdyby tak się stało, sytuacja Clinton stałaby się bardzo trudna.

Politycy kłócą się o in vitro

Kwestia możliwości refundacji z budżetu zapłodnienia metodą in vitro dzieli polityków. Politycy SLD są się za refundacją, PiS przeciw, a przedstawiciele PO podkreślają, że sprawa wymaga "starannego opracowania".

Premier Donald Tusk zapowiedział w wywiadzie dla tygodnika "Newsweek", że w tym roku nie będzie refundacji z budżetu państwa na zapłodnienie metodą in vitro. M.in. o tej sprawie rozmawiali politycy w niedzielę w Radiu Zet.

Polityk LiD, szef SLD Wojciech Olejniczak uważa, że metoda zapłodnienia in vitro "powinna być stosowana i powinna być refundowana ze strony państwa".

Jak dodał, zmieniły się czasy i warunki życia oraz "sprawy genetyczne, chorób i płodności". "Jeśli dzisiaj nie będziemy podchodzić do tego tematu bardzo poważnie, to za kilka lat znowu będziemy opóźnieni w stosunku do innych krajów Unii Europejskiej i innych krajów na świecie" - stwierdził Olejniczak.

Z kolei przedstawicielka PO, sekretarz stanu w Kancelarii Premiera Julia Pitera podkreśliła, że decyzja w sprawie in vitro "nie jest prostą decyzją, czy płacić z budżetu państwa czy nie płacić".

"Wymaga to starannego opracowania, bo gdyby budżet za to płacił, to wówczas powstaje pytanie, kto miałby do tego prawo i na jakich zasadach" - powiedziała Pitera.

Dodała, że to jest naprawdę bardzo skomplikowana operacja i "wymuszanie odpowiedzi, czy będzie czy też nie będzie finansowana z budżetu państwa jest zbytnim uproszczeniem".

Pitera zaznaczyła, że osobiście uważa, że "jeśli byłyby pieniądze, to metoda zapłodnienia in vitro powinna być refundowana z budżetu państwa". Oceniła przy tym, że od metody in vitro "nie uciekniemy".

Zaznaczyła, że sprawa in vitro wywoła zapewne wiele dyskusji - jej zdaniem będzie pewnie spór na przykład o to, czy osoby samotne też będą mogły mieć dzieci dzięki tej metodzie. "Dlatego też te kwestie wymagają rozstrzygnięcia, a one nie są takie proste" - podkreśliła Pitera.

Natomiast Elżbieta Jakubiak (PiS) uważa z kolei, że metoda zapłodnienia in vitro "w ogóle nie powinna być refundowana z budżetu państwa w sytuacji, kiedy trwa debata skąd wziąć pieniądze "na refundację leków, które ratują życie ludzkie, życie dzieci, a zwłaszcza w sytuacji, kiedy rodzice mają jedno dziecko i nie mogą zdobyć pieniędzy na ratowanie jego życia".

W ocenie Jakubiak, metoda in vitro jest też sprawą rodziny i jej stosunku do religii, a "rząd nie powinien tego finansować z budżetu państwa".

Posłanka PiS jest zadowlona z zapowiedzi premiera, ale - jak dodała - "smuci się", że deklaracja Tuska dotyczy tylko obecnego roku. Zdaniem Jakubiak, w ten sposób premier wabi swój elektorat sygnalizując, iż "w tym roku jesteśmy konserwatywni a za rok będziemy liberalni".

Zdaniem innego polityka PiS Tadeusza Cymańskiego, który również jest przeciwny finansowaniu metody in vitro z budżetu "obecny rząd nie określi się wyraźnie w tej kwestii, bo albo straci elektorat katolicki albo liberalny". Jak ocenił, odpowiedź na pytanie o refundację zapłodnienia in vitro z budżetu jest "niewygodna politycznie".

Natomiast Stanisław Żelichowski (PSL) odnosząc się do metody in vitro podkreślił, że genetycy, "mają spełniać potrzeby człowieka, zwłaszcza te, które wynikają z rozwoju cywilizacji, który spowodował określone problemy". W jego opinii, Kościół w tej kwestii "ma prawo zabierać głos, ale rządzący powinni powiedzieć jak ma być i dopiero na tym tle można dyskutować".

Od jesieni, kiedy minister zdrowia Ewa Kopacz zapowiedziała, że refundacja zapłodnienia metodą in vitro może być brana pod uwagę, gdy w systemie ochrony zdrowia będą wystarczające środki, trwają dyskusje na temat samej metody i refundacji.

W czwartek Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski zapowiedział, że zwróci się do marszałka Sejmu oraz premiera o podjęcie kroków w sprawie ratyfikacji Konwencji Bioetycznej Rady Europy, która. m.in reguluje niektóre kwestie związane z in vitro.

Stosowaniu metody in vitro stanowczo sprzeciwia się Kościół katolicki. Jak powiedział w piątek ks. prof. Andrzej Szostek z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, w tym wypadku "życie i śmierć są w rękach człowieka", co - według Kościoła - narusza godność istoty ludzkiej.

Miller "na ratunek" polskiej lewicy z Polską Lewicą

Inicjatywa powołania Polskiej Lewicy, nie jest alternatywą np. dla Lewicy i Demokratów, ale "wzbogaceniem oferty lewicowej" - powiedział w sobotę w Łodzi b. premier Leszek Miller podczas kongresu założycielskiego nowej partii.

W kongresie wzięło udział 280 osób. Na tymczasowego przewodniczącego nowego ugrupowania wybrano Millera. Przeciw jego kandydaturze głosowała jedna osoba. Wynik przyjęto z entuzjazmem, a Millerowi odśpiewano "sto lat".

"Na razie jesteśmy pospolitym ruszeniem, które przybywa na ratunek lewicy. Jak najszybciej musimy przeobrazić się w pełnokrwistą partię polityczną" - powiedział b. premier i b. polityk SLD w wystąpieniu podczas kongresu.

Według niego, "Polska Lewica rodzi się z potrzeby rozumu".

"Dziś stawiamy kolejny ważny krok. Tworzymy struktury i program. W przeciwieństwie do innych partii lewicowych, my nie czujemy lęku przed mówieniem o PRL. Z najwyższym szacunkiem odnosimy się do ludzi, którzy po tragicznej wojnie budowali Polskę" - podkreślił Miller.

Zdaniem b. premiera, ludzie, którzy tworzyli dawną Polskę, nie są "płatnymi pachołkami, których trzeba się wstydzić".

"Czas skończyć z celebrowanie wydarzeń tragicznych. Czas zacząć pokazywać, zwycięskie walki. Okrągły Stół to pozytywna karta w naszej historii" - mówił Miller. Dodał, że obywatele powinni czuć się dobrze w demokratycznej Polsce, gdzie nie ma miejsca na "lustracyjne stosy".

Miller podczas konferencji prasowej, która odbyła się tuż po zakończeniu kongresu, dziękował za wybór na tymczasowego przewodniczącego. Powiedział, ze partia powinna zostać zarejestrowana za 1,5 miesiąca. Dodał, że Polska Lewica otwarta jest na osoby, które obecnie są członkami innych ugrupowań politycznych.

"Zakończyłem mariaż z Samoobroną. Pomyliłem się, bo byłem przekonany, że to ugrupowanie osiągnie pięcioprocentowy próg wyborczy. Gdybym dziś był w Sejmie, nikt by mnie nie krytykował, bo zwycięzców się nie sądzi. Liżę rany, ale nie mogę robić tego w nieskończoność" - powiedział na konferencji b. szef rządu.

Jego zdaniem, stopień z religii nie powinien znaleźć się na świadectwie maturalnym, a religia "nie powinna odbywać się w szkołach".

Założenia programowe Polskiej Lewicy, partii, która nie została jeszcze zarejestrowana, zakładają m.in. zwiększenie dostępu do rynku pracy, sprawiedliwy podział majątku narodowego w taki sposób, aby zwiększyć przychód państwa, dalszą integrację z UE, utrzymanie bezpłatnego dostępu do edukacji i rozdział państwa od Kościoła.

Miller zrezygnował z członkostwa w SLD we wrześniu ub. roku, gdy nie znalazł się na liście wyborczej do Sejmu koalicji Lewica i Demokraci. Wkrótce potem został "numerem 1" na łódzkiej liście Samoobrony do Sejmu. Wtedy też b. premier zapowiedział, że razem z lokalnymi działaczami z SLD stworzy nową formację lewicową.

W wyborach Miller otrzymał zaledwie 4142 głosy, a Samoobrona nie przekroczyła 5 proc. progu wyborczego. W zwycięskich dla SLD wyborach w 2001 roku startując w Łodzi Miller jako szef Sojuszu uzyskał ponad 145 tys. głosów.